Kochani, poniżej liveblog z Oscarów, a na nim komentarz na żywo z ceremonii rozdania nagród Akademii Filmowej. Możecie czytać zarówno podczas gali (start 11.03.2024 o godzinie 0.00), jak i już po niej. Musicie chwilę poczekać, aż wszystko się załaduje, a później całość będzie odświeżać się samoistnie.
Posty
Oscary już dziś o północy, a więc tradycyjnie czas na moją coroczną zabawę, w której staram się zgadnąć, kto wygra, powiedzieć, na kogo sam bym zagłosował i ponarzekać na to, kto w oscarowej stawce się nie znalazł. Kolejne kategorie będą omawiać zgodnie z kolejnością ich ogłaszania, a zatem zaczynamy od aktora w roli drugoplanowej, a kończymy na najlepszym filmie. Gotowi?
Kiedy Miyazaki Hayao (宮崎駿) ogłosił w 2013 roku [ 1 ] , że przechodzi na filmową emeryturę, byli tacy, którzy mu nie dowierzali. I mieli rację, bo niespełna cztery lata później [ 2 ] zapowiedziano nowy pełnometrażowy projekt reżysera. Tak to już jest, że potrzeba opowiadania jest dla twórców często potrzebą nadrzędną i nie inaczej było w przypadku Miyazakiego.
W ciągu ostatnich latach Złote Globy z drugich najbardziej znanych po Oscarach nagród stały się jednymi z najmniej poważanych. Stało się tak za sprawą licznych skandali związanych z przyznającym nagrody tzw. Hollywoodzkim Stowarzyszeniem Prasy Zagranicznej. Globy zostały jednak wykupione przez produkującą galę firmę Dick Clark Productions. Ciekaw, jak po tej zmianie gala będzie wyglądać, postanowiłem zarwać nockę. A przy okazji opisać Wam wrażenia (tym razem jednak nie na żywo). Zapraszam do lektury.
Koreeda Hirokazu (是枝裕和) to jeden z najbardziej uznanych na świecie współczesnych japońskich twórców filmowych. Po wzruszającym koreańskojęzycznym Baby Brokerze i ciepłym serialu Makanai: W kuchni domu maiko (oglądajcie koniecznie!), reżyser powraca z nowym filmem pełnometrażowym zrealizowanym w Kraju Wschodzącego Słońca. Zatytułowany jest on Kaibutsu (『怪物』), czyli po prostu „potwór”, „stworzenie niesamowite”, a w Polsce dystrybuowany będzie jako… Monster . I tu pozwolę sobie na mały przytyk do dystrybutorów japońskich filmów: po pierwsze, przestańcie się bać języka polskiego; a po drugie, ludzie, którzy tłumaczą w tej branży z japońskiego na polski, NAPRAWDĘ ISTNIEJĄ.
Na przełomie czerwca i lipca odbyła się w Toruniu 21. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest. W ciągu niecałego tygodnia jego trwania obejrzałem łącznie jedenaście filmów i uczestniczyłem w pięciu spotkaniach z twórcami. Zobaczyłem przede wszystkim dużo kina polskiego (aż pięć pozycji), a poza tym trochę irańskiego, trochę cypryjskiego, trochę łotewskiego i – na koniec – odrobinę hollywoodzkiej klasyki. Przed Wami teksty o każdej z tych produkcji.
Słuchajcie, nie wiem do końca, jak to się wydarzyło, ale udało mi się dostać bilet na Wiedźmin Fest, który odbył się w zeszły weekend. A sytuacja wyglądała tak: obudziłem się (względnie) rano. Zauważyłem na Fejsiczku, że Netflix robi konkurs, w którym można wygrać wejściówkę na przedpremierowy pokaz trzeciego sezonu Wiedźmina . Wbrew tej części polskiego Internetu, na który codziennie się natykam, ja tę adaptację bardzo lubię i − uwaga, teraz narażę się na unfollowy i wieczne przeklęcie przez fandom − uważam, że miejscami scenarzyści robią o wiele fajniejsze i ciekawsze rzeczy niż Sapkowski w książkach. Wziąłem więc udział w konkursie, odpowiedziałem na kilka w miarę łatwych pytań (a akurat byłem w miarę świeżo po lekturze opowiadań i głównej sagi), a potem musiałem napisać własne zakończenie „Grosza daj wiedźminowi”. Poza tym, że zrymowałem tam „sakiewkę” i „Białą Mewkę” (żenua, wiem), zupełnie nie pamiętam, co się w tym wierszyku wydarzyło, bo był pi
Muszę się przyznać, że choć zawsze byłem świadomy istnienia Dungeons & Dragons , to właściwie nigdy nie zagłębiłem się ani w samą grę, ani w liczne powstałe na jej podstawie wytwory popkultury. Na film w reżyserii Jonathana Goldsteina i Johna Francisa Daleya szedłem więc z czystą głową, licząc po prostu na dobrą zabawę. Zwłaszcza że bardzo podobało mi się poprzednie przedsięwzięcie tego reżyserskiego duetu, przezabawny Wieczór gier . No a poza tym w obsadzie znaleźli się uwielbiani przeze mnie Chris Pine (czyli najlepszy z hollywoodzkich Chrisów) oraz Michelle Rodriguez (Ana Lucia [*], pamiętamy), więc nie mogłem sobie tego seansu odpuścić. I jako dedekowy ignorant muszę powiedzieć, że bawiłem się przednio.
O Nie martw się, kochanie — drugim pełnometrażowym filmie w reżyserii Olivii Wilde — zrobiło się głośno jeszcze na długo przed premierą, a to za sprawą doniesień z filmowego planu. Plotki o romansach, konfliktach czy kłamstwach osób związanych z produkcją przez jakiś czas nie schodziły z głównych stron portali rozrywkowych. Nie tylko zresztą tych plotkarskich, ale nawet tych poważniejszych, pokroju The Hollywood Reporter czy Variety. I owszem: przezabawnie było śledzić domorosłych internetowych detektywów analizujących nagrania z uroczystej premiery filmu w Wenecji i sprawdzających, czy Harry Styles rzeczywiście opluł absolutnie najlepszego Krzyśka Hollywood (ponoć nie). Szkoda tylko, że w tej atmosferze sensacji i skandalu zgubił się sam film, który — choć niepozbawiony wad — okazał się solidnym drugim dziełem Wilde.
Jestem jedną z nielicznych osób na świecie, które pałają szczerą nienawiścią do trzeciej części marvelowskiego Thora . Jego reżyser robił w nim bowiem wszystko, by jak najbardziej zdystansować się od materiału źródłowego, a narzędziem, którym się posłużył, był tani i dosyć męczący humor. W efekcie powstał film całkowicie wyprany z emocji, który stanowił raczej zbiór powiązanych pretekstową fabułą gagów i skeczy. No i zmarnował się tam występ jednej z moich ulubionych aktorek, Cate Blanchett. Na czwartą część Thora o podtytule Miłość i grom szedłem więc z bardzo niskimi oczekiwaniami. Byłem przygotowany na to, że reżyser Taika Waititi znów przygotuje mało wyszukaną komedię, w której jeden żart goni kolejny, a potem kolejny i kolejny. Jednocześnie byłem jednak niezmiernie ciekawy, jak twórca potraktuje wątek powracającej do serii Jane Foster (oparty na bardzo emocjonalnej historii z komiksów) i po cichu liczyłem na to, że chociaż tego nie zepsuje. No