Maniak marudzi #8: Ryże mendy

MANIAK ZACZYNA


Za pięć minut zaczyna się test
Za pięć minut zaczyna się test z bardzo ważnego dla Ciebie przedmiotu. Uczyłeś się przez długi czas i wiesz, że na pewno tego nie zawalisz. Przeanalizowałeś każde możliwe zagadnienie, znasz wszelkie niuanse, nikt nie jest w stanie Cię zagiąć. Ze swojej strony zrobiłeś absolutnie wszystko, co było do zrobienia. Umiesz na piątkę. Mija pięć minut. Nadal czekasz na swojego rudego wykładowcę, powiedzmy Nowaka lub Kowalskiego. W końcu, po piętnastu minutach się zjawia. Otwiera salę i wpuszcza wszystkich do środka, po czym mówi: "Muszę jeszcze skserować dla państwa testy." Czekasz kolejne pięć minut. W końcu rudzielec z gęstą brodą się zjawia i rozdaje prace. Z półtorej godziny pisania zostaje Ci jeszcze siedemdziesiąt minut. Jesteś sfrustrowany, ale wiesz, że zdążysz. Odpowiadasz na większość pytań, lecz zauważasz, że pojawiły się błędy, które uniemożliwiają podanie prawidłowych odpowiedzi w niektórych miejscach. Uprzejmie zwracasz na to uwagę, a rudy wykładowca niechętnie przyznaje Ci rację, niczego jednak nie notuje. Oddajesz w końcu kartkę i wychodzisz. Wynik testu poznajesz dopiero za kilka miesięcy, pod koniec semestru. Oczywiście nie jest zadowalający, bo co z tego, że wykładowca zrobił błędy? Brak odpowiedzi to twoja wina. Poza tym tam, gdzie przykładowo napisałeś "burza", popełniłeś błąd, bo wykładowca chciał "burzy z piorunami", a to według niego różnica. Próbujesz się wykłócać, ale zanim test zostanie na nowo przeanalizowany, zdąży minąć kolejny semestr i usłyszysz, że to i tak nic Ci nie dało. Brzmi znajomo? Wyrazy współczucia, trafiłeś właśnie na ryżą mendę.

MANIAK MARUDZI


Typowa ryża menda
Nietrudno scharakteryzować ryżą mendę. Posługuje się dwoma, budzącymi razem uśmiech imionami, typu: "Jan Maria" albo "Wojciech Jerzy", z których układa fikuśny adres e-mailowy. Swoją rudą czuprynę zawsze układa tak, by w jego mniemaniu zachwycała - zaczesuje więc włosy do tyłu bądź zapuszcza grzywkę, przykrywającą prawe oko. Zarost jest niezbędny, bo przecież potęguje wrażenie nietuzinkowości.
Menda koniecznie musi mieć na głowie, ewentualnie na szyi (ale broń Boże na nosie jak normalni ludzie), rzucające się w oczy, ogromne okulary słoneczne. Nie powstydzi się także obowiązkowego szaliczka (przede wszystkim w lato, w zimę już rzadziej), niedopasowanego kolorystycznie kardigana oraz workowatych dżinsów. W ręku nosi laptopa, na którym logo Sony'ego czy innego Acera przykrył naklejką z logiem, dajmy na to, pralki Frani - bo tak przecież jest innowacyjnie i oryginalnie. Z głośników zawsze płynie muzyka, którą zna tylko on - trzeba pokazać, jaką jest się alfą i omegą, uwielbiającą afrykańskie rytmy z Ugandy czy japoński jazz.
Na jego twarzy maluje się poczucie wyższości - wszak ma tytuł magistra, doktoryzuje się już ósmy rok (a końca nie widać...) i jego wiedza jest niemal bezgraniczna. Każde słowo wypowiada z irytującą odbiorców intonacją, sugerującą: "Wy jesteście malutcy i mogę was zdeptać jak muchy". Słowem - wystarczy, że go zobaczysz, a już się w Tobie wszystko gotuje i masz w głowie najgorsze myśli.
Zajęcia muszą
być przecież ciekawe...
Jeszcze lepszy jest pomysł ryżej mendy na zajęcia. Pierwsze kilka miesięcy, to tzw. okres eksperymentów, bo przecież trzeba aż kilkunastu spotkań, by wybadać, co najlepiej działa. Testowane są więc różne pomysły, z jednym stałym punktem programu: półgodzinnym czytaniem zawartości podręcznika i uzupełnianiem jej o swoje uwagi (co z tego, że podręcznik zrobili ludzi o wyższym stopniu naukowym i autorytecie - on, magister wie lepiej). Pozostałe punkty to: obserwowanie jak studenci rysują sobie palcem po plecach, rzucają się na porozsypywane na biurku kartki czy piszą wodą na tablicy (wszak kreda jest zbyt modna i konwencjonalna). W końcu zostaje tylko jeden element - ten stały, półgodzinny. Bo przecież nie ma to jak brać wypłatę za prowadzenie półtoragodzinnych zajęć, a prowadzić je tylko przez pół godziny. Robiąc w dodatku to, co każdy zdążył już zrobić w domu. No a potem testy, które wyglądają, jak wyglądają (patrz wyżej), a ich sprawdzenie to wielka łaska. A później jest oczywiście zabawna, niekonsekwentna punktacja i uwagi typu: "No, może oficjalnie tak się nie mówi, ale ja będąc tu i tu, wielokrotnie słyszałem takie wyrażenia, więc powinniście państwo o nich wiedzieć."

MANIAK KOŃCZY


Walczysz, ile możesz, ale w końcu się poddajesz, bo widzisz, że tej batalii nie wygrasz. Spokojnie czekasz do końca semestru, aż w końcu masz okazję odwdzięczyć się pięknym za nadobne. Tyle, że nie masz pewności, czy oficjalne skargi lub skrupulatne wypełnienie ankiet z opinią cokolwiek pomogą, bo przecież studiujesz na takim kierunku, że ciężko znaleźć kadrę. Żyjesz jednak z ciągłą nadzieją, a w razie czego, zawsze możesz wynająć ninja lub chociaż spuścić mu powietrze w sa... rowerze. Oczywiście typu holenderskiego.

Komentarze

  1. Mam dziwne przeczucie Krzysiu, że wiem o kim pisałeś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka była po części idea tego tekstu - by osoby, które wiedzą, o co chodzi, łatwo się domyśliły, o kim traktuje. Przede wszystkim chciałem jednak zwrócić uwagę na problem, bo niestety nie ogranicza się do jednostki, a staje się coraz częstszy. Mnóstwo jest świeżo upieczonych magistrów, którzy zaczynają wykładać na uczelniach i oczekują szacunku oraz dużego wkładu pracy, samemu tych rzeczy nie dając.

      Usuń
  2. Byłoby zabawnie, gdyby to była fikcja, ale niestety to prawda.. Pół biedy, gdyby dało się takich wyrzucić na zbity pysk, ale w przypadku, gdy się nie da i żadne uwagi nie działają, to już po prostu farsa. Nie wiem, po co uczelni tacy ludzie, zwłaszcza że psują jej reputację...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorota Pietruszka9 marca 2014 22:06

    Update do fryzury: teraz jest kucyk na samuraja, reszta bez zmian. Roger!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.