Maniak ocenia #87: "Sherlock" S03E02

MANIAK W ROZPOCZĘCIU


Warto było czekać te dwa lata na powrót "Sherlocka". Twórcy, aktorzy i cała ekipa udowodnili odcinkiem "The Empty Hearse" (moja recenzja tutaj), że nadal są we wspaniałej formie, mają świetne pomysły i potrafią je genialnie zrealizować. W otwarciu trzeciej serii zagrało wszystko - okazało się ono inteligentnym, zabawnym, a przy tym znakomicie wykonanym kawałkiem telewizji na bardzo wysokim poziomie. Czego chcieć więcej?
Oczywiście odcinków kolejnych. A ponieważ "Sherlock" to serial specyficzny, to niestety nie dostaniemy ich już wiele. Była już premiera, w zeszłą niedzielę wyemitowano swego rodzaju "środek", a w najbliższą niedzielę wyemitowany zostanie finał (a później poczekamy, oj, poczekamy...). Nie ma jednak na razie po co wybiegać tak daleko (pięć dni to wszak kuuuuupa czasu) w przyszłość i warto się skupić na tym, co tu i teraz, czyli owym środku. Jaki był?

MANIAK O SCENARIUSZU


Za drugi odcinek trzeciej serii "Sherlocka" odpowiada aż trzech scenarzystów: twórcy serialu Mark Gatiss i Steven Moffat oraz Stephen Thompson. Taka sytuacja zdarza się w serialu po raz pierwszy (do tej pory każdy z panów pisał odcinki samodzielnie), ale jest jak najbardziej zrozumiała i uzasadniona, ponieważ jest to odcinek bardzo ważny i w pewnym sensie przełomowy.
Tytuł odcinka, "The Sign of Three" ("Znak trzech") nawiązuje do drugiej powieści Doyle'a o Sherlocku - "Znak czterech". Z niej też scenarzyści czerpią najwięcej inspiracji. Sam zwrot pojawia się w odcinku niemal na samym końcu i użyty jest w dość niespodziewanych, ale ciekawych okolicznościach.
Akcja "The Sign of Three" rozgrywa się sześć miesięcy po "The Empty Hearse" i ma miejsce podczas wesela Watsona i Mary. Tworzy się więc dość spora luka czasowa, ale bez obaw - twórcy nie zostawiają jej ot tak i wypełniają ją licznymi retrospekcjami. Rdzeń odcinka, co nawiasem mówiąc jest bardzo dobrym i sprytnym pomysłem, stanowi bowiem bardzo długie przemówienie Sherlocka Holmesa (którego John poprosił o zostanie drużbą). Detektyw opowiada w nim o swym przyjacielu, przytaczając kilka spraw, które rozwiązywali razem w ciągu ostatnich dni. Jak się później okazuje, sprawy te nie trafiły się im przypadkowo.
Historia opowiedziana jest w naprawdę intrygujący, a przede wszystkim przewrotny i nie do końca poważny sposób. Już samą sekwencją początkową, scenarzyści pokazują, że przede wszystkim będą do widza się uśmiechać i trochę się z nim pobawią konwencją. Po mistrzowsku dozują więc napięciem, by chwilę potem rozładować je żartem. A im dalej, tym lepiej. Zyskujemy bowiem idealną mieszankę komedii i kryminału ze szczyptą dramatu.
Główna tajemnica jest skonstruowana w interesujący sposób, a do jej rozwiązania prowadzi wiele tropów, które dopiero pod koniec łączą się w jedną całość. Przy tym wszystkim prace Arthura Conana Doyle'a wykorzystane są tu bardzo kreatywnie, a ich elementy doskonale dopasowane do współczesnej rzeczywistości. Są więc fascynujące reinterpretacje takich postaci jak Major Sholto czy Jonathan Small, a sprawy, o których wspomina Sherlock w przemówieniu, są przynajmniej w części zainspirowane tymi, które pojawiły się w literackim pierwowzorze. Odwołań i nawiązań (nie tylko na poziomie wydarzeń, ale także na poziomie wypowiedzi, w których znajdziemy sporo cytatów czy parafraz) jest zresztą więcej, do czego twórcy zdążyli już swych widzów przyzwyczaić.
Nie sprawa kryminalna jest tu jednak najważniejsza, a bohaterowie. "The Sign of Three" jest bowiem w pewnym sensie hołdem oddanym postaci Watsona, która zyskuje tu wielkie uznanie. Przede wszystkim jednak, jest okazją do przyjrzenia się z bliska tytułowemu Sherlockowi. Holmes zostaje wzięty pod lupę, a widz przekonuje się o dość smutnej prawdzie - cokolwiek detektyw by nie zrobił, zupełnie nie nadaje się do życia w społeczeństwie. Jest pewnego rodzaju wyrzutkiem, wygnańcem i ten odcinek pokazuje to chyba najbardziej dosadnie, zwłaszcza w nieco przygnębiającej końcówce, niejako zapowiedzianej w pierwszych scenach. Jednocześnie możemy się przekonać, jak wiele znaczy dla Sherlocka przyjaźń z Johnem, jak dużo dzięki niej zyskuje i ile czerpie z niej sił.
Oczywiście nie zapomniano o postaciach pobocznych, z których każda dostaje kilka wspaniałych momentów. Jest więc fenomenalnie rozpisana pani Hudson, która z właściwą sobie bezpruderyjnością opowiada o przeszłości; są: niezwykle inteligentnie pomyślana Mary, przeurocza Molly, zabawny Mycroft w krótkim występie gościnnym... Pojawia się nawet pewna kobieta z przeszłości i choć nie gości na ekranie długo, to prawdziwie wzbogaca pewną scenę. Są wreszcie bohaterowie, powiązani z kolejnymi sprawami, których nakreślono skrupulatnie, a przede wszystkim zadbano o ich różnorodność i niejednoznaczność.
To wszystko nie byłoby jednak takie świetne, gdyby nie inteligentnie napisane dialogi. Kwestie poszczególnych bohaterów są naprawdę świetne, a długi monolog Sherlocka, który nie tylko świetnie podsumowuje to, jaką osobą jest Watson, ale też przede wszystkim stanowi kwintesencję osobowości Holmesa, to przejaw (i mówię to bez przesady) geniuszu wszystkich trzech scenarzystów.
Ponadto nie zabrakło humoru w prawdziwie "sherlockowym" stylu. Są nieporozumienia, są pewne przerysowania i parodie cech poszczególnych bohaterów; jest wreszcie wspomniane już rozładowywanie napięcia żartem. Szczególnie zabawny wydaje się wieczór kawalerski Watsona, w którym scenarzyści mieszają dowcip slapstikowy z tym bardziej inteligentnym, tworząc niezwykle strawną mieszankę.
Do scenariusza odcinka można mieć właściwie jeden poważny zarzut. Mianowicie taki, że "The Sign of Three" zdaje się nie posuwać głównego wątku do przodu i nie rozwija niemal żadnych tropów, jakie twórcy podsunęli w premierze trzeciej serii. Ci więc, którzy liczyli na wskazówki, dotyczące tożsamości tajemniczego mężczyzny z końcówki "The Empty Hearse" czy kolejne poszlaki a propos nieudanego zabójstwa Watsona, mogą czuć się zawiedzeni. Zwłaszcza że to przecież drugi z tylko trzech odcinków. Trzeba jednak zauważyć, że w zamian dostajemy ciekawy rozwój postaci i znakomitą zabawę dotychczasową konwencją. A taka samoświadomość scenarzystów, to coś naprawdę cennego i powinna ona zrekompensować ewentualny zawód.

MANIAK O REŻYSERII


Drugi odcinek trzeciej serii reżyseruje Colm McCarthy ("Ripper Street", "Doctor Who", "Injustice"). Już samą sekwencją początkową, znakomitą pod względem wizualnym (głównie dzięki doskonałej oprawie), udowadnia, że jest właściwym człowiekiem na właściwym stanowisku. McCarthy znakomicie czuje ducha serialu i tak jak scenarzyści, bawi się jego konwencją. Doskonale wykorzystuje dotychczasowe rozpoznawalne składniki serii i w sposób kreatywny z nich korzysta i je rozwija. Doskonała jest choćby scena, w której pijany Sherlock próbuje przeprowadzić dedukcję. McCarthy bardzo dba o szczegóły, i stosuje dużo oryginalnych rozwiązań. Każdą scenę realizuje w sposób przemyślany i odpowiedni do tego, co w niej się dzieje, a przy okazji unika dosłowności tam, gdzie nie jest ona potrzebna.

MANIAK O AKTORACH


Czy będę nudny, jeśli powiem, że aktorsko "The Sign of Three" jest doskonały? Być może. Ale inaczej nie mogę tego wyrazić.
Benedict Cumberbatch dostaje od scenarzystów prezent, co owocuje chyba jednym z jego najlepszych występów w "Sherlocku". Aktor daje prawdziwy popis na wielu poziomach, prezentując szerokie spektrum umiejętności.
Podobnie jest z partnerującym mu Martinem Freemanem. Jego Watson nie pozostaje w cieniu Sherlocka i jest w odcinku równie ważną, interesującą postacią. A wszystko dzięki starannej i konsekwentnej kreacji Freemana.
Amanda Abbington wciąż  pozostaje bardzo wartościowym dodatkiem do stałej obsady "Sherlocka". Jej Mary wnosi do serialu bardzo wiele, a dzięki temu, że w naturalny sposób bije od aktorki sympatia, ogląda się ją na ekranie z niemałą przyjemnością. Znakomicie radzi sobie także we wspólnych scenach z Cumberbatchem i Freemanem, z którymi tworzy zgrane trio.
Rupert Graves, choć nie ma go szczególnie dużo, jest jako Lestrade jak zwykle bardzo dobry, a jego występ jest bardzo wyrazisty i przekonujący.
Nie zawodzi także Una Stubbs. Pani Hudson dostaje w "The Sign of Three" kilka przezabawnych scen, które aktorka realizuje z prawdziwą mocą.
Dość mało jest tu Louise Brealey jako Molly, ale gdy już się pojawia, prawdziwie olśniewa i przede wszystkim jest urocza.
Gościnnie występujący w roli majora Sholto Alistair Petrie dostał dość trudną i wymagającą rolę. Cieszy fakt, że radzi sobie z nią dobrze - jest dostatecznie dostojny, a piętno, jakie ciąży na jego postaci odpowiednio uwidocznia.
Pozytywnie zaskakuje również Jalaal Hartley w roli Jonathana Smalla. Jest taki, jaki być powinien - z jednej strony nie rzuca się w oczy i gdzieś tam pozostaje anonimowy, a z drugiej (trochę paradoskalnie), jest w nim coś niepokojącego.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Technicznie "Sherlock" znów stoi na bardzo wysokim poziomie. Zdjęcia są zrealizowane bardzo ładnie: w wyśmienitej, ciepłej kolorystyce i doskonale skadrowane. Montaż jest momentami perfekcyjny, zwłaszcza w sekwencji, w której Sherlock rozmawia przez telefon z Mycroftem. Sceny połączone są ze sobą sensownie i nie brak robiących wrażenie, oryginalnych rozwiązań. Dobrze zrealizowano też efekty wizualne. Całkiem nieźle zaprojektowano scenografię oraz kostiumy (choćby suknię Mary). Muzyka, podobnie jak poprzednio, jest wspaniałym uzupełnieniem tego, co dzieje się na ekranie, a główny motyw gra w głowie długo po zakończeniu seansu.

MANIAK OCENIA


Poziom "Sherlocka" nie spada ani trochę i dostajemy bardzo dobry, inteligentnie poprowadzony odcinek. Fakt, że może nie do końca taki, jaki niektórzy by chcieli, ale parafrazując ostatnią scenę pewnego filmu: taki, na jaki fani zasłużyli.

DOBRY

Komentarze