Maniak inaczej #8: Moje ulubione odcinki "Buffy"

MA­NIAK WE WSTĘPIE


I znów czas na not­kę z oka­zji Mie­sią­ca Whe­do­na. Po raz ko­lej­ny sku­pię się na se­ria­lu „Buf­fy: The Vam­pi­re Slay­er” (choć wiem, że twór­czość Whe­do­na nie za­trzy­mu­je się tyl­ko na nim) i przed­sta­wię dziś dzie­sięć, moim zda­niem, naj­lep­szych jego od­cin­ków. Oczy­wi­ście bę­dzie to ran­king bar­dzo su­biek­tyw­ny, więc za­chę­cam do dys­ku­sji w ko­men­ta­rzach.
Od razu ostrze­gam też, że je­śli ktoś z Was „Buf­fy” jesz­cze nie wi­dział, to pro­po­nu­ję na­pra­wie­nie błę­du i nad­ro­bie­nie tej po­pkul­tu­ro­wej za­le­gło­ści (sie­dem se­zo­nów se­rii głów­nej + pięć se­zo­nów spi­n-of­fa — ży­czę po­wo­dze­nia) po­nie­waż w tek­ście znaj­dzie się masa spo­ile­rów. Je­śli więc nie chce­cie, że­bym Wam ze­psuł za­ba­wę, to wie­cie, co trze­ba zro­bić.

MA­NIAK ROZ­WI­JA MY­ŚL


10 „Buf­fy vs. Dra­cu­la”


Dra­cu­la to, obok po­two­ra Fran­ken­ste­ina oraz Sher­loc­ka Hol­me­sa, po­stać li­te­rac­ka, któ­ra na ma­łym i du­żym ekra­nie po­ja­wia się naj­czę­ściej. Fil­mow­cy zde­cy­do­wa­nie lu­bią wam­pi­ra z Tran­syl­wa­nii i chęt­nie in­ter­pre­tu­ją go na wła­sne po­trze­by. Tak zro­bi­ła też Mar­ti No­xon w pierw­szym od­cin­ku pią­te­go se­zo­nu „Buf­fy”. I to z ja­kim efek­tem!
Pier­wot­ny po­mysł był taki, by w od­cin­ku po­ja­wił wam­pir, któ­ry po­ka­że mrocz­ną stro­nę głów­nej bo­ha­ter­ki. Miał być „po pro­stu ko­lej­nym, przy­ku­wa­ją­cym uwa­gę, nie­tu­zin­ko­wym krwio­pij­cą”. „Ta­kim, jak Dra­cu­la.” — mó­wi­ła No­xon w pierw­szych roz­mo­wach z Whe­do­nem. Ten w koń­cu pod­chwy­cił po­mysł i za­pro­po­no­wał uży­cie po­sta­ci, bę­dą­cej w koń­cu w do­me­nie pu­blicz­nej.
Wam­pi­ry w „Buf­fy” ma­ją okre­ślo­ne ce­chy, ale No­xon nie sta­ra się Dra­cu­li z nimi zrów­nać. Wręcz prze­ciw­nie — hra­bia, w prze­ci­wień­stwie do in­nych, po­tra­fi tu zmie­niać po­stać i wy­wie­rać du­ży wpływ na ko­bie­ty (i nie tyl­ko — co udo­wad­nia jego wy­jąt­ko­wa więź z… Xan­de­rem). A wszyst­ko dzię­ki „ta­nim cy­gań­skim sztucz­kom”, jak mó­wi o nich je­den z głów­nych bo­ha­te­rów, Spi­ke.
Dra­cu­la po­ja­wił się jesz­cze w świe­cie Buf­fy dwa razy — w ko­mik­sach: „Ta­les of the Vam­pi­res” oraz „Buf­fy: The Vam­pi­re Slay­er. Se­ason 8”.

9 „In­no­cen­ce”


Dwój­ka bo­ha­te­rów za­ko­chu­je się w so­bie, zbli­ża co­raz bar­dziej, w koń­cu pie­czę­tu­je swój zwią­zek i ży­je dłu­go i szczę­śli­wie. Nie u Whe­do­na.
Czter­na­sty od­ci­nek dru­gie­go se­zo­nu se­ria­lu to je­den z tych, któ­ry przyj­mu­je nie­zwy­kle dra­ma­tycz­ny ob­rót i moc­no wpły­wa na re­la­cję Buf­fy i An­ge­la. Po tym jak mię­dzy bo­ha­te­ra­mi do­cho­dzi do zbli­że­nia, An­gel na­gle oka­zu­je się kimś in­nym. Wszyst­ko z po­wo­du klą­twy, rzu­co­nej kie­dyś na nie­go przez Cy­ga­nów. Za krzyw­dy im wy­rzą­dzo­ne, An­gel, wte­dy okrut­ny An­ge­lus, miał zo­stać obar­czo­ny du­szą i już ni­gdy nie za­znać spo­ko­ju. Klą­twa mia­ła prze­stać dzia­łać wte­dy, gdy An­gel prze­ży­je chwi­lę nie­sa­mo­wi­te­go szczę­ścia.
Whe­don po­ka­zu­je tym od­cin­kiem, że de­cy­zji o współ­ży­ciu nie na­le­ży po­dej­mo­wać po­chop­nie i prze­strze­ga, że cza­sa­mi tyl­ko jed­na stro­na związ­ku jest w nie­go za­an­ga­żo­wa­na, pod­czas gdy dru­ga dą­ży je­dy­nie do cie­le­snej przy­jem­no­ści. Nie jest to jed­nak od­ci­nek nie­zno­śnie mo­ra­li­za­tor­ski. Utra­ta du­szy przez An­ge­la jest też od­waż­ną, ale ko­niecz­ną de­cy­zją sce­na­riu­szo­wą, wpro­wa­dza­ją­cą do se­ria­lu spo­ro świe­żo­ści.

8 „Re­stless”


Czwar­ty se­zon „Buf­fy” nie na­le­żał do tych naj­bar­dziej uda­nych, choć miał swo­je mo­men­ty. Jed­nym z nich był zna­ko­mi­ty finał, któ­ry za­miast za­my­kać więk­szą hi­sto­rię, sta­no­wił ra­czej pe­wien epi­log, pod­su­mo­wu­ją­cy to, w jaki spo­sób roz­wi­nę­li się po­szcze­gól­ni bo­ha­te­ro­wie i za­po­wia­da­ją­cy to, co ich jesz­cze bę­dzie cze­kać.
Tym, co czy­ni „Re­stless” wy­jąt­ko­wym na tle po­zo­sta­łych od­cin­ków, jest jego nie­zwy­kle sur­re­ali­stycz­ny ton. Whe­don osią­gnął go nie tyl­ko nie­zwy­kłym sce­na­riu­szem, opar­tym na kon­cep­cie snu, ale tak­że nie­ba­nal­ny­mi i bar­dzo cie­ka­wy­mi roz­wią­za­nia­mi re­ży­ser­ski­mi, któ­ry­mi zło­żo­ność owe­go snu pod­kre­ślił. To praw­dzi­wa uczta dla oczu i je­den z naj­in­te­li­gent­niej­szych od­cin­ków se­ria­lu.

7 „Cho­sen”



Fi­nał ca­łe­go se­ria­lu miał nie tyl­ko bar­dzo du­ży roz­mach, ale sta­no­wił też ide­al­nie do­mknię­cie wszyst­kich wąt­ków. Za­ak­cen­to­wa­ne są tu przede wszyst­kim: przy­jaźń, mi­łość, doj­rze­wa­nie i osta­tecz­na ak­cep­ta­cja sie­bie. Jest też nie­zwy­kle emo­cjo­nal­nie i gi­ną dwie waż­ne po­sta­ci (choć jed­na z nich, jak się póź­niej oka­zu­je w spin-offie, nie do koń­ca). W koń­cu, Whe­don prze­ka­zu­je też bar­dzo mą­drą, nie­co fe­mi­ni­stycz­ną wia­do­mość o praw­dzi­wej sile ko­biet. A wszyst­ko to ubra­ne oczy­wi­ście w me­ta­fo­rę wal­ki z nad­przy­ro­dzo­ny­mi si­ła­mi. Mniam.

6 „Be­co­ming, Part II”


Whe­don zła­mał ser­ca fa­nów wie­lo­krot­nie, a „Be­co­ming, Part II” to sztan­da­ro­wy przy­kład jego cy­ni­zmu i zło­śli­wo­ści. No do­brze, trosz­kę prze­sa­dzam, bo to ge­nial­ny od­ci­nek.
Si­ła fina­łu dru­gie­go se­zo­nu tkwi w nie­zwy­kłych emo­cjach, ja­kie wy­wo­łu­je. W jed­nej chwi­li daje na­dzie­ję na szczę­śli­we za­koń­cze­nie, by na­stęp­nie bru­tal­nie ją ode­brać i zmu­sić bo­ha­ter­kę do po­świę­ce­nia uko­cha­nej oso­by — mimo, że An­gel od­zy­sku­je du­szę, to Buf­fy musi go za­bić, by nie do­pu­ścić do znisz­cze­nia świa­ta. Pod­czas oglą­da­nia łzy le­ją się stru­mie­nia­mi, a wszyst­ko w rytm nie­zwy­kłe­go utwo­ru mu­zycz­ne­go, któ­ry sku­tecz­nie bu­du­je at­mos­fe­rę.


5 „Co­nver­sa­tions with Dead Pe­ople”


Od­ci­nek, za któ­ry od­po­wia­da aż czte­rech sce­na­rzy­stów. Każ­dy z nich od­dziel­nie pi­sał sce­ny z da­ną po­sta­cią. I tak Jane Espen­son od­po­wia­da za sce­ny z Dawn, Drew God­dard za sce­ny z trio ma­nia­ków, Joss Whe­don za sce­ny z Buf­fy, a Mar­ti No­xon za sce­ny z Wil­low.
Sam od­ci­nek sku­pia się na uczu­ciu sa­mot­no­ści i bez­sil­no­ści, co pod­kre­śla jego wy­jąt­ko­wa struk­tu­ra — żad­ne z głów­nych po­sta­ci nie wcho­dzą ze so­bą w in­te­rak­cje i same mu­szą so­bie ra­dzić z nie­bez­pie­czeń­stwem. Po raz ko­lej­ny sce­na­rzy­ści gra­ją tak­że na emo­cjach, wy­ko­rzy­stu­jąc do tego zmar­łe po­sta­ci, ta­kie jak mat­ka Buf­fy czy Tara, na któ­rą po­wo­łu­je się dziew­czy­na, z któ­rą roz­ma­wia Wil­low.
To rów­nież waż­ny od­ci­nek dla ca­łe­go se­zo­nu, bo to w nim ujaw­nia się Pier­wot­ne Zło, czy­li głów­ny prze­ciw­nik Buf­fy i spół­ki w ko­lej­nych od­cin­kach.

4 „The Gift”



Moim zda­niem naj­lep­szy finał se­zo­nu „Buf­fy”, pier­wot­nie pla­no­wa­ny jako za­koń­cze­nie ca­łe­go se­ria­lu. To znów od­ci­nek nie­zwy­kle sil­nie od­dzia­łu­ją­cy na emo­cje, opo­wia­da­ją­cy o praw­dzi­wym po­świę­ce­niu, któ­re­go do­ko­nu­je głów­na bo­ha­ter­ka (od­da­jąc swe ży­cie nie tyl­ko po to, by ura­to­wać świat, ale tak­że sio­strę) oraz jej przy­ja­cie­le, w tym Gi­les (de­cy­du­jąc się na okrut­ny, lecz ko­niecz­ny krok za­bój­stwa chłop­ca, w któ­re­go cie­le uwię­zio­na zo­sta­ła Glo­ri­ficus — prze­ciw­nicz­ka Buf­fy w tym se­zo­nie).
Star­cie z jed­nym z naj­sil­niej­szych i naj­cie­kaw­szych prze­ciw­ni­ków Buf­fy, zo­sta­je za­koń­czo­ne per­fek­cyj­nie i w grun­cie rze­czy za­ska­ku­ją­co. Choć trze­ba przy­znać, że uważ­ni wi­dzo­wie mo­gli do­my­ślić się ta­kie­go fina­łu, po­nie­waż pierw­sze pod­po­wie­dzi, po­ja­wi­ły się w wy­żej wy­mie­nio­nym „Re­stless”.
Aha, i znów jest zna­ko­mi­ty utwór mu­zycz­ny.


3 „The Body”



Jed­no z naj­wy­bit­niej­szych te­le­wi­zyj­nych osią­gnięć wszech cza­sów i w wie­lu ran­kin­gach je­den z naj­lep­szych od­cin­ków „Buf­fy”. U mnie nie mo­gło być ina­czej, bo to na­praw­dę zna­ko­mi­ty i in­te­li­gent­ny od­ci­nek, któ­ry nie­zwy­kle re­ali­stycz­nie po­ka­zu­je to, przez co prze­cho­dzi się po utra­cie bli­skiej oso­by.
Po­czu­cie sa­mot­no­ści, za­kło­po­ta­nia i smut­ku Whe­don od­da­je tu bar­dzo re­ali­stycz­nie (o­pie­ra­jąc zresz­tą pew­ne ele­men­ty sce­na­riu­sza na wła­snych do­świad­cze­niach). De­cy­du­je się pra­wie zu­peł­nie zre­zy­gno­wać z po­two­rów i sku­pić na czy­stych emo­cjach po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów. A wszyst­ko spo­tę­go­wa­ne bra­kiem ja­kiej­kol­wiek mu­zy­ki. Efekt jest po­wa­la­ją­cy.

2 „Hush”



Po­wo­dem, dla któ­re­go Whe­don na­pi­sał od­ci­nek „Hush”, któ­ry nie­mal w ca­ło­ści jest nie­my, by­ły za­rzu­ty, mó­wią­ce, że „Buf­fy” opie­ra się tyl­ko i wy­łącz­nie na dia­lo­gach. Dzię­ki ty­po­wej dla sie­bie prze­wrot­no­ści, re­ży­ser za­re­ago­wał i stwo­rzył wspa­nia­ły ka­wał te­le­wi­zji.
Ca­łość opie­ra się na dość pro­stym po­my­śle. Do Sun­ny­da­le przy­by­wa­ją po­two­ry, tzw. Dżen­tel­me­ni (do dziś śnią mi się po no­cach — to jed­ne z naj­strasz­niej­szych po­two­rów fil­mu i te­le­wi­zji), któ­rzy krad­ną w nocy gło­sy miesz­kań­ców mia­stecz­ka, tak, by póź­niej bez pro­ble­mu za­brać ich ser­ca. Je­dy­nym, co mo­że ich po­wstrzy­mać, jest bo­wiem krzyk.
Taki po­mysł umoż­li­wił Whe­do­no­wi w ca­ło­ści sku­pić się na in­nych niż dia­lo­gi ele­men­tach od­cin­ka — przede wszyst­kim na jego war­stwie wi­zu­al­nej. Nie bez zna­cze­nia jest rów­nież zna­ko­mi­ta mu­zy­ka. A ca­łość koń­czy się prze­cu­dow­nie iro­nicz­ną sce­ną — kie­dy bo­ha­te­ro­wie już od­zy­sku­ją swój głos, nie wie­dzą, co so­bie po­wie­dzieć.

1 „On­ce More with Fe­eling”



Oczy­wi­ście nie mo­gło być ina­czej — na pierw­szym miej­scu bez wąt­pie­nia naj­lep­szy od­ci­nek „Buf­fy” czy­li „On­ce More with Fe­eling”. A co świad­czy o jego wy­jąt­ko­wo­ści? Ano to, że zo­stał zre­ali­zo­wa­ny w for­mie mu­si­ca­lu. I to ja­kie­go!
Joss Whe­don sam na­pi­sał wszyst­kie pio­sen­ki — za­rów­no ich sło­wa, jak i me­lo­dię. Za­ję­ło mu to aż sześć mie­się­cy. Ale nie tyl­ko jemu by­ło cięż­ko — ak­to­rzy tak­że mie­wa­li kło­po­ty, a Sa­rę Mi­chel­le Gel­lar nie­mal za­stą­pi­ła gło­so­wa du­bler­ka.
Sam od­ci­nek, znów opie­ra się na ge­nial­nym w swo­jej pro­sto­cie po­my­śle — na miesz­kań­ców Su­nny­dale zo­stał rzu­co­ny urok, któ­ry spra­wił, że od­sła­nia­ją swo­je praw­dzi­we ob­li­cze w pio­sen­kach. To umoż­li­wi­ło Whe­do­no­wi w cał­kiem in­te­re­su­ją­cy spo­sób we­wnętrz­ne uczu­cia bo­ha­te­rów, w tym Bu­ffy, któ­rej przy­ja­cie­le po raz pierw­szy do­wia­du­ją się, jak wpły­nę­ło na nią jej zmar­twych­wsta­nie.
Każ­da pio­sen­ka jest tu je­dy­na w swo­im ro­dza­ju i każ­dej moż­na by słu­chać bez koń­ca. Naj­bar­dziej lu­bię jed­nak tę:


Praw­da, że cu­dow­na?

MA­NIAK KO­ŃCZY


I to na dziś tyle. A ja­kie Wy ma­cie ulu­bio­ne od­cin­ki „Buf­fy”?

Komentarze

  1. "Once more with feeling" to jedyny chyba odcinek, który oglądałam kilka(naście?...) razy :) Uwielbiam go, a moim ulubionym utworem jest "Rest in Peace", a zaraz po nim "Walk through the Fire" <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mogę wszystkich słuchać bez końca - od cudownego wstępu w "Going Through the Motions" przez wstawkę o królikach w "I've Got A Theory", świntuszące "Under Your Spell", genialne "Rest in Peace" itd. po wreszcie "Walk through the Fire" czy "Something to Sing About". To ostatnie lubię najbardziej, bo to punkt kulminacyjny, bardzo ważny nie tylko dla odcinka, ale i reszty sezonu. Ale cały soundtrack i tak gra w głośnikach bardzo często, a i odcinek puszczam sobie co jakiś czas, bo zdecydowanie jest tego wart :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 10 odcinków - respekt ja bym nie potrafił wybrać, może 15, ale też był się długo zastanawiał. Z pierwszą trójką się zgadzam tylko ustawienie kolejności przyprawiłoby mnie o ból głowy. Hush jest znakomity z powodu villianów ogólnego pomysłu i przekomicznych rysunków. I jak piszesz - Whedon pokazał, że siła seriali nie leży wcale w dialogach mimo, że na nich się opierał. The Body niesie ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny i pokazuje, że śmierć czai się wszędzie nie tylko od nadnaturalnych stworzeń. Once more natomiast to czysta poezja, również od czasu do czasu przesłuchuje sobie cały OST i wspominam jak mnie zauroczył za pierwszym razem, ale też jego gorzki wydźwięk.
    Do moich ulubionych należą też:
    - Passion bo pokazuje, że nikt nie jest bezpieczny. Ta scena gdy Giles idzie do ciała Calendar w oczekiwaniu na coś zupełnie innego
    - The Whish i Dopplehangland- mam słabość do alternatywnych światów, a tu był ten pod kontroląwampirów i jeszcze Anya się pojawiła.
    - Something Blue - Buffy i SPike przygotowują się do ślubu. Jeden z tych komediowych, ale strasznie go lubię. I ten biedny Spike przywiązany do krzesła.
    - Superstar - Jonathan jako superbohater. Kolejny świetny eksperyment.
    - Tabula Rasa czyli bohaterowie bez pamięci. Chociaż ten pomysł lepiej wykorzystuje Angel w bodajże trzecim (czwartym?) sezonie.
    - Normal Again - w mojej topce prawdopodobnie czwarte miejsce. Buffy w szpitalu psychiatrycznym i kwestionowanie swojej normalności.
    - 3 odcinkowy finalny story arc z złą Willow w 6 sezonie. Średnio mi się podobały relację z Xanderem, ale jak na koniec sezonu udało się sprawić pioronujące wrażenie, a wątki do tego prowadzone były długo i konsekwentnie budowane na przestrzeni wielu odcinków.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wcale nie było łatwo, ale jakoś się udało. Gdybym miał wybrać więcej odcinków, na pewno ująłbym te, o których piszesz, a zwłaszcza "Normal Again". Za rok, na Miesiąc Whedona, zrobię chyba takie zestawienie "Angela".

    OdpowiedzUsuń
  5. Zrób, zawsze to dobrze poczytać o znanych i uwielbianych rzeczach ;) Chociaż z Angelem u mnie byłoby ciężej bo po tytułach nie poznaje tak dobrze jak tych z Buffy. Ale w TOP 10 na pewno No Fade Away, Smile Time, Spin the Bottle i któryś flashbackowy. Przydałby się rewatch :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.