Maniak ocenia #188: "Once Upon a Time S04E02

MANIAK ZACZYNA


Pre­mie­ra czwar­te­go sezonu „Once Upon a Time” (re­cen­zja, ana­li­za) dos­tar­czy­ła mi mnós­two dob­rej za­ba­wy. To by­ło ide­al­ne wpr­owa­dze­nie do no­wych wąt­ków i his­tor­ii — twór­cy nasz­ki­co­wal­i ich głów­ne za­ło­że­nia i pod­rzu­ci­li kil­ka tro­pów w związ­ku z ich dal­szym roz­wo­jem.
Dru­gi od­ci­nek czwar­tej serii skupia się ra­czej na posz­cze­gól­nych pos­ta­ciach oraz ko­lej­nych po­wią­za­niach z fil­mo­wą „Krainą Lodu”. Po­zos­ta­łe wąt­ki roz­wi­ja­ne są nie­znacz­nie i w tle (lub też w ogó­le, jak kwes­tia ta­jem­ni­cze­go ar­te­fak­tu od­na­le­zio­ne­go przez Ti­te­li­tu­re­go). Czy to złe po­dej­ście? Nie — twór­cy w ten spo­sób po­ma­ga­ją wi­dzo­wi wczuć się w opo­wieść oraz utoż­sa­mić się z bo­ha­te­ra­mi i le­piej ich poz­nać.
No dob­rze, jak za­tem wy­pa­da ko­lej­na od­sło­na „Once Upon a Time”?

MA­NIAK O SCE­NA­RIU­SZU


Od­ci­nek za­ty­tu­ło­wa­no „White Out”, a jego sce­na­riusz na­pi­sa­ła Jane Espen­son — czy­li jed­na z mo­ich ulu­bio­nych sce­na­rzy­stek se­ria­lo­wych. Ty­tuł mo­że ozna­czać np. śnie­ży­cę, ale i kon­kret­ne zja­wi­sko, po­le­ga­ją­ce na tym, że ilość pa­da­ją­ce­go świa­tła sło­necz­ne­go jest rów­na ilo­ści świa­tła od­bi­ja­ne­go od śnie­gu, przez co robi się bie­lut­ko i zni­ka ho­ry­zont. Sta­no­wi też grę słow­ną z wy­ra­zem black­out. Wszyst­ko to ma oczy­wi­ście swo­je uza­sad­nie­nie w opo­wie­ści. A ob­ser­wu­je­my w niej trzy głów­ne wąt­ki.
W re­tro­spek­cjach Anna do­cie­ra do Za­cza­ro­wa­ne­go Lasu i za­trzy­mu­je się u Da­vi­da. Tym­cza­sem w te­raź­niej­szo­ści Elsa ota­cza mia­stecz­ko Sto­ry­brooke lo­do­wą ba­rie­rą, a Śnież­ka zy­sku­je nowe obo­wiąz­ki.
Hi­sto­ria Anny i Da­vi­da (z cza­sów, za­nim zo­stał Księ­ciem) ofe­ru­je przede wszyst­kim in­try­gu­ją­cy wgląd w tego dru­gie­go. Mo­że­my za­ob­ser­wo­wać po­wo­li za­cho­dzą­cą w nim zmia­nę i do­wie­dzieć się, jak stał się czło­wie­kiem, któ­re­go zna­my dzi­siaj. Nie­oce­nio­ną ro­lę w tej ewo­lu­cji ma Anna — co jest po­my­słem nie­złym i do­brze uroz­ma­ica wiel­ką sieć po­wią­zań w świe­cie „Once Upon a Time”.
Re­tro­spek­cje ofe­ru­ją jed­nak coś jesz­cze — nie­zwy­kłą re­in­ter­pre­ta­cję nie­ja­kiej Bo Peep, któ­rą An­gli­cy i Ame­ry­ka­nie ko­ja­rzą z dzie­cię­cej ry­mo­wan­ki. Ele­men­ty wier­szy­ka zo­sta­ły twór­czo roz­wi­nię­te, dzię­ki cze­mu po­stać mo­gła zo­stać uka­za­na w no­wym świe­tle — świe­tle zgo­ła cie­ka­wym.
Wspa­nia­le wy­pa­da wą­tek Elsy. Twór­cy sta­ra­ją się przy­bli­żyć wi­dzom tę bo­ha­ter­kę i po­zo­sta­ją wier­ni jej przed­sta­wie­niu w fil­mie. In­te­re­su­ją­ce jest przede wszyst­kim jej spo­tka­nie i kon­fron­ta­cja z Em­mą. Na jego tle wi­docz­ne sta­ją się pew­ne pa­ra­le­le mię­dzy tymi po­sta­cia­mi, co uka­za­no mo­że nie­co zbyt do­sad­nie, ale traf­nie. Fa­scy­nu­je tak­że rola Księ­cia w tej hi­sto­rii, któ­ra jest płyn­nie po­wią­za­na z re­tro­spek­cja­mi. I je­śli miał­bym wska­zać na ja­kieś man­ka­men­ty, to by­ły­by to do­słow­nie dwie, nie­uda­ne kwe­stie — jed­no zbyt na­chal­ne od­wo­ła­nie do „Kra­iny lodu” oraz je­den czer­stwy żar­cik.
W od­cin­ku jest też miej­sce na odro­bi­nę hu­mo­ru. W tym celu Espen­son po­słu­gu­je się po­sta­cią Śnież­ki, któ­rą wrzu­ca w nie­ty­po­wą sy­tu­ację. Dia­lo­gi, ja­kie pi­sze dla bo­ha­ter­ki są do­sko­na­łe — ma­ją w so­bie cha­rak­te­ry­stycz­ną espen­so­no­wą iro­nię oraz cię­ty hu­mor.
Wąt­ki po­bocz­ne są tu­taj tyl­ko le­d­wo za­ry­so­wa­ne, ale na pew­no bę­dą mia­ły wpływ na dal­szy roz­wój hi­sto­rii. Szcze­gól­nie eks­cy­tu­je za­koń­cze­nie, w któ­rym wpro­wa­dzo­na zo­sta­je nowa po­stać — na pew­no spo­ro na­mie­sza w Sto­ry­brooke.

MA­NIAK O RE­ŻY­SE­RII


„White Out” re­ży­se­ru­je Ron Un­der­wood, któ­ry z „Once Upon a Time” zwią­za­ny jest od dłuż­sze­go cza­su (ma na kon­cie sześć od­cin­ków) i bar­dzo do­brze ten se­rial czu­je.
Un­der­wood z po­wo­dze­niem bu­du­je na­strój ko­lej­nych scen i po­zwa­la wi­dzo­wi wczuć się w at­mos­fe­rę ba­śnio­we­go świa­ta. Mą­drze ko­rzy­sta ze zbli­żeń — tymi dy­na­micz­ny­mi pod­kre­śla dra­ma­tyzm sy­tu­acji, a tymi spo­koj­niej­szy­mi sta­ra się uwy­dat­nić emo­cje bo­ha­te­rów. Do­sko­na­le in­sce­ni­zu­je sce­ny walk, któ­re są prze­my­śla­ne i atrak­cyj­nie po­da­ne dla wi­dza. Obron­ną rę­ką wy­cho­dzi też je­śli cho­dzi o re­ali­za­cję scen ko­me­dio­wych. No i umie­jęt­nie ko­rzy­sta ze spraw­dzo­nych re­ży­ser­skich sztu­czek, któ­re zgrab­nie do­sto­so­wu­je do sce­na­riu­sza.

MA­NIAK O AK­TO­RACH


Ak­tor­sko po­zy­tyw­nie za­ska­ku­je Josh Da­llas. Za­zwy­czaj dość bez­barw­ny, tym ra­zem wy­su­wa się na pierw­szy plan i uka­zu­je cie­ka­we ob­li­cze Księ­cia w re­tro­spek­cjach, a po­tem kon­tra­stu­je je z jego te­raź­niej­szym wcie­le­niem. Zgrab­nie tę róż­ni­cę uj­mu­je.
Po­now­nie po­zy­tyw­ne wra­że­nie stwa­rza Eli­za­beth Lail w roli Anny. Ma zna­ko­mi­te wy­czu­cie, bije od niej spo­ro sym­pa­tii i jest na­tu­ral­na w tym, co robi.
Nie­zwy­kłą kre­ację two­rzy Ro­bin Wei­gert („Dead­wood”), któ­ra wcie­la się w Bo Peep. To rola bar­dzo wy­ra­zi­sta, na któ­rą ak­tor­ka ma kon­kret­ny, ca­ło­ścio­wy po­mysł. Gra swą po­stać zna­ko­mi­cie, a dzię­ki spo­rej cha­ry­zmie, moc­no za­pa­da w pa­mięć.
Nie­źle ra­dzi so­bie Je­nni­fer Mo­rri­son, któ­ra wcie­la się w Em­mę. Być mo­że nie po­sta­wio­no przed nią tym ra­zem szcze­gól­nie wy­ma­ga­ją­cych ak­tor­skich za­dań, ale i tak na­le­ży ją po­chwa­lić, bo wy­pa­da znacz­nie le­piej niż w po­przed­nim, nie­rów­nym dla niej od­cin­ku.
Geor­gi­na Haig jako Elsa jest dość wia­ry­god­na. Do­brze po­ka­zu­je strach, z któ­rym musi so­bie po­ra­dzić bo­ha­ter­ka i zgrab­nie la­wi­ru­je po­mię­dzy róż­ny­mi od­cie­nia­mi jej oso­bo­wo­ści.
Co­lin O’Do­no­ghue udo­wad­nia w od­cin­ku praw­dzi­wą kla­sę — ma w so­bie nie tyl­ko spo­ro luzu, ale tak­że bar­dzo wraż­li­wą oso­bo­wość. Sce­ny w któ­rych jego Hak wy­ra­ża tro­skę o Em­mę są na­praw­dę wspaniałe.
Gi­nni­fer Good­win w roli Śnież­ki ma szan­sę po­ka­zać się od ko­me­dio­wej stro­ny i wy­cho­dzi jej to kapitalnie.

MA­NIAK O TECH­NI­KA­LIACH


Zdję­cia wy­ko­na­ne są po­rząd­nie, a ka­me­rę po­pro­wa­dzo­no bar­dzo płyn­nie. Mo­że­my po­dzi­wiać kil­ka ład­nych, dłuż­szych ujęć, ale i te krót­sze wy­ko­na­no z du­żą sta­ran­no­ścią. Mon­taż mo­że nie jest zaś szcze­gól­nie in­no­wa­cyj­ny, ale tra­dy­cyj­ne roz­wią­za­nia spraw­dza­ją się tu do­brze. Cie­szy zwłasz­cza fakt, że skła­da­ją­ce się z nie­dłu­gich ujęć sce­ny walk, nie są cha­otycz­ny­mi zlep­ka­mi i przy­go­to­wa­no je dość przyzwoicie.
Pod wzglę­dem ko­stiu­mów naj­bar­dziej wy­róż­nia się nowa po­stać — Bo Peep. Edu­ar­do Cas­tro, przy­go­to­wu­jąc jej strój, in­spi­ro­wał się nie tyl­ko „Toy Sto­ry” Pi­xa­ra, ale tak­że daw­ny­mi ilu­stra­cja­mi stwo­rzo­ny­mi do wier­szy­ka. Hy­bry­da, jaka w ten spo­sób po­wsta­je, cieszy oko.
Nie za­wo­dzi cha­rak­te­ry­za­cja. Ide­al­nie pod tym wzglę­dem przy­go­to­wa­no An­nę, El­sę czy Bo Peep, a pe­ru­ka dla Jo­sha Da­lla­sa w sce­nach re­tro­spek­cji jest fan­ta­stycz­na (in­na kwe­stia, że Ksią­żę nie po­wi­nien za­pusz­czać wło­sów).
Sce­no­gra­fia jak zwy­kle skła­da się z mie­szan­ki wspa­nia­łych ple­ne­rów (zie­lo­ne łą­ki w re­tro­spek­cjach!) oraz po­my­sło­wo przy­go­to­wa­nych wnętrz (e­lek­trow­nia!). Tym ra­zem nie za­wo­dzą rów­nież kom­pu­te­ro­we tła — taka lo­do­wa ba­rie­ra wy­glą­da cał­kiem nie­źle.
Nie moż­na za­po­mnieć o zna­ko­mi­tych, bar­dzo róż­no­rod­nych i cie­ka­wie do­bra­nych kom­po­zy­cjach Mar­ka Isha­ma. Mu­zy­ka znów jest ma­gicz­na.

MA­NIAK OCE­NIA



„White Out” to bar­dzo do­bry, róż­no­rod­ny od­ci­nek, któ­ry oglą­da się z nie­ma­łą przy­jem­no­ścią. Oby tak da­lej!

DO­BRY

PS. Je­ś­li se­ans ma­cie już za so­bą, za­j­rzy­j­cie też do mo­­jej ana­­li­zy!

Komentarze