Maniak ocenia #257: "Sense8" Sezon 1

MANIAK PISZE WSTĘP


Pamiętam, kiedy mniej więcej rok temu ukazały się pierwsze zapowiedzi „Sense8”. Od razu wzbudziły we mnie ogromną ekscytację, a w jednym z podsumowań tygodnia pisałem tak:
Scenarzysta komiksowy i telewizyjny J. Michael Straczynski oraz rodzeństwo Wachowskich szykują dla platformy Netflix serial pod tytułem „Sense8”. Opowie on historię ośmiu nieznających się osób, wywodzących się z różnych kręgów kulturowych i różnych części świata. Doświadczają one brutalnej wizji i w jej wyniku zostają telepatycznie połączone. Tajemniczy i wpływowy mężczyzna, Jonas, postanawia zebrać wszystkie te osoby, a tymczasem, niejaki pan Whispers planuje ich zabójstwo. Każdy z dziesięciu odcinków skupi się na innej postaci. W obsadzie znaleźli się między innymi: Naveen Andrews („Zagubieni”), Daryl Hannah („Kill Bill”), Brian J. Smith („Gwiezdne Wrota: Wszechświat”) oraz Bae Doona („Atlas Chmur”).
Pomysł szalenie mi się podoba, a obsada wygląda znakomicie. Dopisuję do listy pt. „Koniecznie zobaczyć”
Głównym wabikiem były oczywiście nazwiska twórców oraz aktorów. Straczyńskiego i Wachowskich bardzo lubię (mimo, że każde z nich ma na koncie lepsze i gorsze dokonania), a udział Bae Doony którą uwielbiam za „Atlas Chmur” czy Naveena Andrewsa, który pokazał się z fantastycznej strony w „Zagubionych” czy „Once Upon a Time in Wonderland”, gwarantował moje zainteresowanie.
Oczywiście od tych pierwszych wzmianek w mediach projekt trochę ewoluował: z dziesięciu odcinków zrobiło się dwanaście, a każdy z nich nie skupia się na jednej postaci, ale na kilku jednocześnie. Całość stała się też, mam wrażenie, dojrzalsza niż wynikało to z wstępnego opisu.
Rzecz jasna za serial zabrałem się w dniu premiery i tak jak w przypadku genialnego „Bloodline” obrałem sobie sprawdzony model: jeden odcinek dziennie (sprawdza się genialnie, bo raz, że można się serialem dłużej cieszyć; a dwa, że ma się trochę czasu na rozważenie tego, co działo się w poprzednim odcinku). Jak mi się spodobało?

MANIAK O SCENARIUSZU


Główne założenia fabularne właściwie już streściłem. Mamy więc ósemkę przynależących do różnych kultur i różnie identyfikujących się ludzi, którzy nagle, nieświadomi do końca mechanizmów wydarzenia, zaczynają się telepatycznie łączyć — nie tylko na poziomie myśli, ale także emocji.
„Sense8” określany jest przez zagraniczne media oraz samych twórców mianem „dramatu science-fiction”, z czym nie do końca się zgadzam. Owszem, istnieje pewne naukowe wyjaśnienie tajemniczych umiejętności bohaterów, natomiast jest ono, w moim odczuciu, mało precyzyjne, a wiele rzeczy pozostawiono w sferze interpretacji. Sam „Sense8” zakwalifikowałbym w związku z tym raczej do gatunku magicznego realizmu (szerzej będę pisał o tym w kolejnej notce). A jeśli miałbym porównać go do innych produkcji, to powiedziałbym, że serial jest jak połączenie „Touch” z „Zagubionymi”, „Herosami” i domieszką „Atlasu chmur”.
Fascynujące jest to jak Straczyński i Wachowscy wpadli na pomysł produkcji. Wyszedł on bowiem z rozmów o ewolucji:
W pewnym momencie zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak ewolucja związana jest z powstawaniem coraz szerszych kręgów empatii: człowiek należy do rodziny, następnie do plemienia, potem dwa plemiona się łączą i człowiek odczuwa empatię wobec osób po jednej stronie rzeki, natomiast wobec tych po drugiej jest nastawiony wrogo… To wszystko następnie przechodzi do wiosek, miast, stanów, narodów… A co jeśli taka bardziej dosłowna forma empatii wytworzyłaby się w ośmiorgu ludzi na całej planecie, którzy nagle stają się mentalnie świadomi siebie nawzajem i zyskują umiejętność komunikowania się w sposób tak bezpośredni, jakby przebywali w tym samym pomieszczeniu? Jak by na to zareagowali? Co by zrobili? Co by to oznaczało? I jak na ludzi z taką umiejętnością zareagowałby świat? Czy inni przyjęliby ich z otwartymi ramionami, czy też zaczęli na nich polować? Taki pomysł to świetne podłoże serialu, który pełen byłby akcji, wielkich pomysłów i niewiarygodnych wyczynów, których jeszcze nikt się nie podjął. Serialu, który pokazalibyśmy ogromnej widowni.
Nietrudno się więc domyślić, że główny motyw serialu, wokół którego obraca się cała fabuła, to tak naprawdę bardzo rozbudowana metafora. Metafora jednak nie tylko samego konceptu empatii, bowiem można ją rozumieć także w nieco inny sposób. Ale zanim się nad tym pochylę, pozwolę sobie krótko zarysować sylwetki każdego z bohaterów.
Jest zatem Capheus — optymistyczny kierowca matatu z Nairobi, który codziennie ciężko pracuje, by zarobić na leki dla matki chorującej na AIDS.
Dalej mamy Sun (swoją drogą, to chyba ulubione koreańskie imię amerykańskich twórców) — koreańską bizneswoman, a jednocześnie kwitnącą gwiazdę kickboxingu (Azja bez sztuk walki? Wolne żarty!), która zostaje uwikłana w rodzinną aferę i staje przed trudnym wyborem.
Kolejna osoba to haktywistka Nomi — jedna z najciekawszych bohaterek serialu; transkobieta, która zmaga się z brakiem akceptacji bliskich i żyje ze swoją dziewczyną, Amanitą. Co ciekawe, sam pomysł uczynienia bohaterki osobą transpłciową wyszedł od Straczyńskiego, ale w scenariuszu znalazło się sporo scen inspirowanych doświadczeniami Lany Wachowski, przez co wątek w sposób bardzo prawdziwy potrafi do cna poruszyć.
Następna bohaterka to Hinduska Kala — farmaceutka i gorliwa wyznawczyni hinduizmu z Mumbaju, mająca poślubić mężczyznę, którego nie kocha.
Jedną z ciekawszych postaci jest Riley — pochodząca z Islandii DJ-ka, która w związku z bolesną przeszłością przeniosła się do Londynu.
Dalej mamy Wolfganga — pochodzącego z Niemiec ślusarza oraz kasiarza, na którym ciąży trudna relacja ze zmarłym ojcem i który uwikłany jest w organizację przestępczą.
Jest także intrygujący Lito — meksykański aktor, który ukrywa przed światem swój homoseksualizm.
I wreszcie Will — chicagowski policjant, który zmaga się z nierozwiązaną przed laty sprawą, prowadzoną przez jego ojca.
Każda z wymienionych postaci zmaga się z jakimś problemem. Czasem chodzi o akceptację siebie, czasem o nieprzepracowaną traumę, a czasem o sytuację społeczną czy materialną. Połączenie telepatyczne z innymi bohaterami, pozwala im stawić tym problemom czoła — odnaleźć w sobie ukrytą siłę, by postawić się ponad tym, co ich trapi i zwyciężyć. To bardzo mądre przesłanie, które świetnie w serialu rozwiązano. I to chyba stanowi jego największy atut.
Problemy, o których wspomniałem, wielokrotnie związane są z pewnego rodzaju innością. By zaakcentować, jak ważny jest to element serialu, twórcy stawiają w nim na oswajanie widza z różnorodnością — na tle rasowym (wśród bohaterów znajdziemy nie tylko białych, ale także czarnoskórych, Azjatów, Latynosów czy Hindusów), seksualnym (sporo osób należących do LGBT) czy wreszcie płciowym (warto zwrócić uwagę na to że wśród głównych bohaterów jest tyleż kobiet, co i mężczyzn). I choć takie zaznaczanie, że "inny" niekoniecznie znaczy "obcy" czy "gorszy", bywa momentami łopatologiczne, to ze względu na ogromną aktualność tematu i potraktowanie go przez twórców jako priorytetowego, ostatecznie wychodzi bardzo dobrze. A jeśli dodać do tego masę rozeznania w różnych tematach oraz porządne zebranie informacji na temat pokazywanych kultur, to cóż — Straczyński i Wachowscy prawdziwie imponują.
Trzeba też przyznać, że dość pomysłowo realizowane są poszczególne wątki opowieści, które napisano w kilku różnych konwencjach. W serialu znaleźć można odrobinę dramatu obyczajowego (Kala, Nomi, Sun), komediodramatu (Lito), dramatu z elementami sensacji (Riley, Capheus), kryminału (Will) czy wreszcie opowieści gangsterskiej (Wolfgang). I każda z tych konwencji genialnie się sprawdza, a przez to, że wszystkie historie spaja nadrzędny wątek telepatycznego połączenia, wszystko nabiera ciekawej koherencji.
Do tego dochodzi jeszcze kolejna rzecz, czyli wątek ścigania osób o umiejętnościach, jakie przejawiają główni bohaterowie. Ten z kolei nadaje fabule serialu sporo dynamizmu, ale ma też drugą rolę: stanowi dość ciekawą metaforę negatywnego nastawienia społeczeństwa wobec odmienności.
Cała historia jest poprowadzona na przestrzeni wszystkich dwunastu odcinków bardzo atrakcyjnie. Kolejne wątki w ciekawy, niebanalny sposób wzajemnie się przeplatają, a bohaterowie udzielają sobie wsparcia — albo użyczając przydatnych w danej chwili umiejętności, albo służąc nieocenioną radą. Płynność, z jaką to wszystko następuje, robi duże wrażenie.
Trochę negatywnie byłem nastawiony wobec pomysłu, że absolutnie wszyscy bohaterowie przemawiają po angielsku, choć w miarę oglądania się do tej idei przyzwyczaiłem — zwłaszcza, że zostaje później fabularnie uzasadniona. Ponadto, jeśliby przyjrzeć się tej sprawie od strony komfortu widza, to rzeczywiście takie rozwiązanie mu służy, bo oszczędza napisów, a więc przysłoniętej części ekranu, odwracacza uwagi oraz niedokładnego tłumaczenia (zakładając oczywiście, że widz ogląda w oryginale). A ponadto można się osłuchać z ciekawymi akcentami.
Trzeba od razu zaznaczyć, że „Sense8” to nie serial dla wszystkich. Niektórych może zrazić tempo opowiadanej historii — tutaj twórcom niezbyt się spieszy, a fabuła rozwija się w swoim tempie. Całość skupia się raczej na bohaterach i pozwala zajrzeć w głąb ich psychiki (także dosłownie). Ci, którzy są jednak cierpliwi, zostaną wynagrodzeni solidną dawką akcji w końcowej części sezonu.
Nie można oczywiście nie wspomnieć o kilku nielogicznościach fabularnych czy też sztampie. Uproszczenia są jednak uzasadnione jeśli spojrzeć na historię, a i serial wciąga tak mocno, że z miejsca da się o tych niedoskonałościach zapomnieć.

MANIAK O REŻYSERII


Oprócz Wachowskich przy serialu pracowało jeszcze kilku reżyserów — ich dobrych znajomych i dawnych współpracowników. Można więc w „Sense8” zobaczyć efekty pracy: Toma Tykwera („Pachnidło”, „Atlas Chmur”), Jamesa McTeigue’a („V jak Vendetta”) oraz Dana Glassa (to jego reżyserski debiut, na co dzień zajmuje się kierowaniem produkcji efektów specjalnych). Co bardzo ciekawe, reżyserowie nie byli tradycyjnie przypisani do konkretnych odcinków, ale do konkretnych miejsc. I tak Wachowscy odpowiadali za sceny w Chicago, San Francisco, Londynie i Rejkiawiku (a także za kilka sekwencji u kolegów); Tykwer za materiał nakręcony w Berlinie i Nairobi, McTeigue w Meksyku i Mumbaju, a Glass w Seulu. Straczyński czynniejszy udział brał zaś już na etapie postprodukcji. Także i proces kręcenia serialu był dość niekonwencjonalny. Do zdjęć doszło już po ukończeniu wszystkich scenariuszy. Ekipa udawała się do jednego miejsca, gdzie kręciła wszystkie sceny do niego przypisane, a następnie przenosiła się do kolejnej lokacji i tam rozpoczynała wszystko od nowa. I tak aż do końca. Luksus, na jaki można sobie było pozwolić tylko z Netfliksem.
Reżyserowie radzą sobie oczywiście lepiej i gorzej. Najprzyjemniej ogląda się sekwencje Wachowskich i Tykwera (zwłaszcza ten drugi potrafi rozpieścić). McTeigue dobrze radzi sobie w scenach z Meksyku (komediowy ton naprawdę się sprawdza, a Wachowscy świetnie to uzupełnili o elementy metatekstualne — film w filmie). Najmniej doświadczony Glass może nie poraża umiejętnościami, ale tworzy swój segment dość solidne. Pewna surowość która charakteryzuje jego element opowieści, w gruncie rzeczy dobrze pasuje do jej zimnego, azjatyckiego tonu.
„Sense8” zachwyca pod względem inscenizacji (znów — najbardziej u Wachowskich i Tykwera), a niektóre sceny ożywia wykorzystanie rzeczywistych sytuacji (część zdjęć kręcono choćby podczas parady równości, część podczas festiwalu muzycznego). Jest kameralnie, ale bywają też fragmenty o ogromnym rozmachu: zarówno jeśli chodzi o akcję (pościg w Nairobi, strzelanina w Berlinie), jak i o wykorzystywane lokacje (Islandia robi niesamowite wrażenie).
Doskonale poprowadzono także całość pod względem montażowym — zwłaszcza, że montaż gra tu kluczową rolę i to on pozwala odczuć widzowi to czego doświadczają bohaterowie łączący się z innymi.
Perfekcyjnie wykorzystano wreszcie muzykę, przy czym bez wątpienia miał tu rękę Tykwer — reżyser, który szczególną uwagę zwraca na zsynchronizowanie warstwy muzycznej z wizualną (o jego pracy wspomnę jeszcze szczegółowo niżej).

MANIAK O AKTORACH


W serialu brali udział aktorzy z całego świata, a twórcy zabiegali o to by osoby z danego zakątka Ziemi grali właśnie postaci takiej narodowości. Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie zawsze się to udawało, ale za to zadbano o odpowiednią przynależność rasową. O wybielanie nie ma się więc co martwić.
Brytyjski aktor Aml Ameen („Harry’s Law”, „Więzień labiryntu”) wciela się w Kenijczyka Capheusa. To rola bardzo dobra, a Ameen ma w sobie ogromne pokłady optymizmu, którym od razu zaraża widza. To bardzo pozytywna postać i Ameen doskonale to ujmuje. Co zabawne, trener wymowy, z którym aktor pracował, pomylił nigeryjski akcent z kenijskim i Ameen mówi nieco inaczej niż powinien — ale to oczywiście tylko drobna ciekawostka.
Z Bae Dooną Wachowscy już wcześniej pracowali przy „Atlasie Chmur”, aktorka miała też mniejszą rolę w ich ostatnim filmie „Jupiter: Intronizacja”. Nic więc dziwnego, że Bae wzięła także udział w ich najnowszym projekcie. Zresztą, jeśli jakaś koreańska aktorka miałaby tak dobrze zagrać Sun, to byłaby to właśnie ona albo Kim Yunjin. Bae sprawia w „Sense8” wrażenie zimnej i niedostępnej, ale otwiera się przed tymi, którym uzna, że można zaufać. Może to trochę stereotypowy portret Azjatki, ale ma on swoje uzasadnienie w pewnej ogólnej azjatyckiej mentalności. Bae tworzy zatem kreację głęboką i porywającą, wychodząc z tego trudnego bądź co bądź zadania obronną ręką.
Jamie Clayton („Dirty Work”) odgrywa rolę Nomi Marks. Co ważne, sama Clayton jest osobą transpłciową, dzięki czemu mogła wzbogacić rolę o osobiste doświadczenia. Efekt jest piorunujący — rola Clayton to zdecydowanie jedna z najlepszych w całym serialu. Aktorka porusza i w sposób niesamowicie namacalny oddaje emocje swojej bohaterki.
Tina Desai, znana głównie z indyjskich projektów, ale także z brytyjsko-indyjskiej koprodukcji „Hotel Marigold”, wciela się w Kalę. Aktorka jest niezwykle magnetyzująca i ilekroć pojawia się na ekranie, wzbudza niesamowite zainteresowanie. Świetnie dzieli z widzami się tym, co odczuwa jej bohaterka.
Brytyjkę Tuppence Middleton („Gra tajemnic”, „Jupiter: Intronizacja”) z racji niezwykle egzotycznej urody świetnie dopasowano do roli pochodzącej z Islandii DJ-ki Riley. Middleton jest przede wszystkim bardzo delikatna i subtelna, co, paradoksalnie, łączy z pewnego rodzaju zadziornością. Jest szalenie intrygująca, dzięki czemu sceny z jej udziałem ogląda się fantastycznie.
Problem mam natomiast z rolą Maxa Riemelta („Dziewczyny, dziewczyny”, „Napola”). Niemiecki aktor wciela się w Wolfganga i niestety jest chwilami nijaki, jakby brakowało mu wyrazu. Nie oznacza to że nie ma scen, w których pokazałby coś więcej (najlepiej wypada wtedy, gdy dzieli ekran z Desai), ale jego występ tak czy siak jest bardzo nierówny.
Całkowicie oczarowuje Hiszpan Miguel Ángel Silvestre („Przelotni kochankowie”, „Verbo”). Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to obok Clayton jedna z najlepszych ról. A także jedna z trudniejszych, bo aktor musiał poradzić sobie z konwencją komediodramatu. Miejscami więc wymagano od niego umiejętności delikatnego przerysowywania emocji, miejscami zaś podejścia jak najbardziej poważnego. Silvestre do tego znakomicie łączy swoją powierzchowność (typowy macho) z niesamowitymi pokładami wrażliwości, co tak dobrze pasuje do roli Lito.
Najsłabszą rolę spośród głównych aktorów ma chyba Brian J. Smith („Gwiezdne Wrota: Wszechświat”). A szkoda, bo sam bohater jest bardzo ciekawy. Problem polega na tym, że Smith zupełnie nie umie zainteresować i przewija się przez ekran z tą samą, przyklejoną do twarzy miną (i jej delikatnymi wariacjami). Cóż…
Świetnie gra Naveen Andrews, któremu przypadła rola enigmatycznego Jonasa. Bardzo podoba mi się to z jaką łatwością Andrews przybiera pewne aktorskie maski. W „Zagubionych” był osobą zamkniętą w sobie, która otwierała się tylko przed najbliższymi; w „Once Upon a Time in Wonderland” stworzył głęboką kreację skrzywdzonego przez los czarnego charakteru; natomiast w „Sense8” jest spokojnym, uduchowionym mentorem. I wypada równie przekonująco, co w poprzednich produkcjach.
W kilku momentach, przede wszystkim w pierwszym odcinku, pojawia się także Daryl Hannah. Dostaje interesującą rolę, ale mam wrażenie, że aktorka sprawia trochę wrażenie zbyt pewnej siebie. Ale taki jest urok Hannah oraz pozostającej w mojej świadomości obrazu jej roli z „Kill Billa”.
Sprawdza się Terrence Mann („Akta Dresdena”). Jako Whispers jest groźny, niebezpieczny i potrafi wzbudzić niepokój samą obecnością na ekranie.
Warto także przyjrzeć się szeroko rozumianemu drugiemu planowi. Jest choćby bardzo dobry Paul Ogola, wcielający się w przyjaciela Capheusa. Odznacza się on pewnego rodzaju (absolutnie nie chcę tu użyć tego słowa w negatywnym, czy rasistowskim znaczeniu — po prostu nie potrafię tego ująć lepiej) nieokrzesaniem, którym podkreśla ogromne pokłady entuzjazmu postaci. Ale pokazuje się też od innej strony — poważniejszej, wrażliwej.
Bardzo dobry aktor Peter King Mwania odgrywa rolę gangstera, Silasa Kabaki. To ciekawy występ, a Mwania pokazuje zarówno to twarde, gangsterskie oblicze; jak i to kruche, bardziej człowiecze.
Fantastycznie sprawdzają się Koreańczycy. Lee Geung-young jest zimny i niedostępny jako ojciec Sun, natomiast partnerujący mu Lee Ki-chan z powodzeniem wzbudza odrazę jako nieprzyjemny brat bohaterki.
Fenomenalna jest Freema Agyeman (znana głównie z „Doctora Who”) jako dziewczyna Nomi, Amanita. Jest niesamowicie otwarta, ciepła i pozytywna, przez co wzbudza ogromną sympatię.
Małą rolę dostaje islandzki muzyk, KK, który gra ojca Rileya, notabene także muzyka. I tu jest klucz, bo jego występ jest bardzo porządny i przekonujący.
Znany indyjski aktor, Anupam Kher, wciela się w ojca Kali. Bije z niego sporo doświadczenia, mądrości oraz ciepła, na czym Kher opiera swoją kreację — dość w gruncie rzeczy interesującą.
Purabowi Kohli, kolejnemu indyjskiemu aktorowi, przypadła rola Rajana — mężczyzny, którego Kala ma poślubić. Aktor nie gra przy tym w sumie osoby, której chce się nienawidzić, a wręcz przeciwnie: potrafi wzbudzić sympatię. Ale jednocześnie został do tej roli dobrany tak, że od razu widać, iż postać grana przez Desai nie jest kimś, z kim powinien spędzić resztę życia. Trudne stało przed nim więc zadanie, ale poradził sobie z nim wspaniale. A przy okazji zaprezentował nienaganne umiejętności taneczne.
Sympatii nie wzbudza natomiast Darshian Jariwala, wcielający się w postać bardzo nieprzyjemną — ojca Rajana. Zimny, wyniosły, pozbawiony empatii. Brrr…
Zadowala rola Maxa Mauffa. Jako przyjaciel Wolfganga, Felix, jest, hmm… takim stereotypowym młodym Niemcem, ale w dobrego tego słowa znaczeniu. Dobrze uzupełnia się z Riemeltem i zdaje się trochę tuszować braki kolegi z planu.
Nie można tego powiedzieć o Christianie Oliverze, odgrywającego rolę gangstera toczącego z Wolfgangiem wojnę. Oliver niestety przesadza z środkami wyrazu i jego występ jest bardzo przerysowany, wręcz karykaturalny.
Świetnie gra Alfonso Kerrera, który wciela się w chłopaka Lito. Ma w sobie taką dojrzałość i wewnętrzny spokój, przez co wspaniale współgra na ekranie z Silvestrem.
Kapitalna jest również w tej meksykańskiej części Eréndira Ibarra jako Daniela — podkochująca się w Lito kobieta, która ostatecznie proponuje mu ciekawy układ. Ibarra jest niesamowicie prawdziwa — głównie dlatego, że świetnie się przed widzem otwiera. Tworzy jedną z ciekawszych kreacji na drugim planie.
Całkiem intrygujący jest również Meksykanin, Raúl Méndez Martínez. Przypadła mu w udziale rola Joaquina Floresa — zazdrosnego, byłego chłopaka Danieli. Jest na ekranie odpowiednio niepokojący i nieprzewidywalny.
I wreszcie Ness Bautista jako policyjny partner Willa. W gruncie rzeczy to ciężko cokolwiek o nim napisać, bo… nie rzuca się szczególnie w oczy. Ot, gra takiego typowego partnera policyjnego, który nic szczególnie nie wnosi, ale którego brak byłby jednak odczuwalny.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Każdy z reżyserów pracował z wybranym przez siebie operatorem kamery, w związku z czym da się zauważyć pewne różnice w zdjęciach w kolejnych segmentach. Okazało się to być strzałem w dziesiątkę, ponieważ takie stylistyczne odróżnienie i różnorodność, doskonale współgrają z motywami poruszanymi przez twórców, a więc mamy w „Sense8” do czynienia z idealnym dopasowaniem formy i treści. Coś zaś tyczy czysto technicznych aspektów, to trzeba przyznać, ze każdy z operatorów spisał się na szóstkę z plusem. Doskonałe są utrzymane w ciepłych barwach sekwencje w Nairobi, oraz precyzyjne, miejscami poetyckie ujęcia w Berlinie. Dech zapierają w piersiach przepiękne islandzkie panoramy. Genialne są chłodnawe kadry w Korei. Zdumiewa lekkość zabawy materiałem w Meksyku. I to wszystko spaja niesamowity montaż, któremu właściwie nic poważnego nie można zarzucić. Zwłaszcza, że jak już mówiłem wcześniej, montaż jest w „Sense8” narzędziem o niesłychanej wadze. Narzędziem wykorzystanym bardzo umiejętnie, także do tworzenia wspaniałych efektów specjalnych. Zresztą, jeśli chodzi o efekty specjalne, to te, wraz z popisami kaskaderskimi, przygotowano nienagannie i na wysokim poziomie. Dodajmy do tego fenomenalną scenografię: cudownie zaaranżowane plenery oraz obłędne przygotowane studia. Wszystko oczywiście perfekcyjnie dopasowane do opowiadanej historii.
Dopasowana jest też muzyka. Skomponowali ją Tom Tykwer oraz Johnny Klimek, których uwielbiam za „Atlas Chmur”. Tutaj z początku nie mogłem się wprawdzie przyzwyczaić do ich propozycji, ale z czasem zaczynają one robić wrażenie. Niepokojące dźwięki czołówki (płynne przejście od klawiszy, przez smyczki aż do elektronicznych beatów), to idealne wprowadzenie do serialu, a tworząca niesamowitą atmosferę muzyka tła, pozwala na dobre wsiąknąć w świat przedstawiony. Znakomicie wykorzystano także istniejące już utwory, których użyto w kapitalnych sekwencjach z montażem równoległym (by wspomnieć tu choćby o słynnym utworze zespołu 4 Non Blondes czy też kompozycji Beethovena).

MANIAK OCENIA


„Sense8” to serial, który wywarł na mnie ogromne wrażenie; produkcja odważna, głęboko, a do tego bardzo oryginalna. Warto ją zobaczyć — z całego serca polecam.

DOBRY

Komentarze