Maniak ocenia #262: "Sword Art Online 01: Aincard"

MANIAK ZACZYNA


Japońskie light novel, które na potrzeby mojej notki, będę nazywać mini-powieścią, to byt dość specyficzny. Książki takie skierowane są zazwyczaj do młodzieży, zazwyczaj najpierw ukazują się w odcinkach na łamach czasopism i wydawane są z ilustracjami. Choć minipowieści bardzo popularne na japońskim rynku, to polscy wydawcy podchodzili do nich dość sceptycznie. Kojarzące się z mangą okładki i obrazki niekoniecznie miały przemawiać do nieczytelników japońskich komiksów. Z kolei miłośników mang mogłaby taka dłuższa forma jednak odrzucić.
Ale w końcu się przełamano. Pierwszą próbą było „All You Need Is Kill”, które wydano przy okazji premiery opartego na książce hollywoodzkiego filmu „Na skraju jutra”. Oczywiście z filmową okładką oraz bez ilustracji. Ale zawsze to jakiś krok. Drugą, poważniejsza próbę podjęło wydawnictwo Kotori, decydując się na wydanie popularnego „Sword Art Online” Kawahary Rekiego (川原礫).
Tytuł ten możecie kojarzyć z powodu znanego anime, które swoją premierę miało kilka lat temu. Sam bardzo je lubiłem, dlatego wiadomość o wydaniu książkowej serii w Polsce niezmiernie mnie ucieszyła i z ciekawością sięgnąłem po pierwszy tomik. Jak podobała mi się lektura?

MANIAK O FABULE


Niedaleka przyszłość. Zostaje uruchomione „Sword Art Online” — MMORPG w wirtualnej rzeczywistości, z którym gracze łączą się za pomocą specjalnego sprzętu zwanego NerveGear. Wkrótce okazuje się, że twórca gry zastawił na nich pułapkę: z SAO nie można się wylogować, a ci, którzy zginą podczas rozgrywki, zginą także w prawdziwym świecie. Jedynym sposobem, by wszystko zakończyć, jest przejście do ostatniego poziomu i pokonanie najsilniejszego bossa. Akcję obserwujemy z perspektywy niejakiego Kirito — nastoletniego chłopaka, którzy tak jak inni utknął w wirtualnym świecie.
Pomysł, trzeba przyznać, jest bardzo oryginalny i można go było oczywiście rozwinąć na wiele różnych sposobów. Kawahara nie posuwa się do ekstremum i nie kreśli pesymistycznego obrazu ludzkości, która, popchnięta do ostateczności, zaczyna zamieniać się w zwierzęta i walczy o przetrwanie ponad wszystko. Jego wizja jest bardziej optymistyczna i przystępna dla przeciętnego czytelnika.
Bardzo dobrą decyzją była ta o przedstawieniu fabuły z perspektywy głównego bohatera. Autor subiektywizuje dzięki temu świat przedstawiony, a to z kolei bardzo pomaga czytelnikowi wczuć się w sytuację Kirito (i innych ludzi uwięzionych w grze). Rozumiemy wszelkie rozterki bohatera, wiemy, co w danej chwili czuje i dlaczego zachowuje się w określony sposób. Czasem, rzecz jasna, jest to wykładane zbyt bezpośrednio i bywa, że czuje się przesyt informacji, które już wcześniej na jakiejś podstawie się wywnioskowało. Ale szybko można się do takiej okazjonalnej łopatologii przyzwyczaić, zwłaszcza, że może ona nieco wynikać z pewnej japońskiej mentalności.
Cały tok fabuły był mi wcześniej znany z anime, ale mimo wszystko dobrze bawiłem się podczas lektury. Pierwszy tomik „Sword Art Online” to bowiem bardzo przyjemna mieszanka science-fiction i fantasy z domieszką romansu. Kawahara tworzy dość wciągającą opowieść, na której zakończenie czeka się z zapartym tchem. I są oczywiście słabsze momenty, zwłaszcza te romansowe (szyte nieco grubymi nićmi) ale da się je dla reszty przecierpieć.
Kawahara kreśli też dość ciekawych bohaterów. Na pierwszy rzut oka być może nieco jednowymiarowych; czasem trochę zbyt idealistycznych, a czasem zbyt idealnych. Ale nadal ciekawych i takich, których nie sposób nie polubić i nie odnaleźć z nimi jakichś cech wspólnych: czy będzie to introwertyzm Kirito, czy też kąśliwość Asuny.

MANIAK O JĘZYKU


„Sword Art Online” jest też całkiem nieźle napisane. Autor używa dość swobodnego języka i nie popełnia stylistycznych faux pas. Nie uświadczymy więc dziwacznych językowych eksperymentów, ani nader potocznych określeń. Jest może przez to dość zachowawczo, ale dzięki temu całość czyta się bardzo płynnie i dość szybko.
Mini-powieść jest też dość dynamiczna. Mało tutaj statycznych opisów — przeważają raczej akcja i dialogi. To jeszcze bardziej uprzyjemnia lekturę i sprawia, że „Sword Art Online” to idealna pozycja na nudne popołudnie.

MANIAK O PRZEKŁADZIE


Tłumaczeniem książki zajęła się Anna Piechowiak i wyszła ze starcia z japońskim tekstem raczej obronną ręką. Udało jej się zachować lekkość oraz zwyczajność oryginału i tylko czasem zdarzało się jej trochę przedobrzyć — zwłaszcza, jeśli chodzi o dialogi, które nie zawsze brzmią tak naturalnie, jak powinny (czuć w nich zbyt dosłowne trzymanie się pierwowzoru). Osobiście przeszkadza mi też układanie japońskich nazwisk według naszej kolejności — w Kraju Wschodzącego Słońca pierwsze idzie nazwisko, a dopiero potem imię i tak jak Japończycy zachodnich nazwisk na swoją modłę nie przekręcają, tak ja nie lubię, jak my przykręcamy ichnie na naszą. Ale to właściwie drobnostka, która pewnie nie zwróciłaby uwagi nikogo innego.
Uwagę zwraca natomiast tendencja pani Piechowiak zbyt entuzjastycznego dzielenia się swoją wiedzą — nie zawsze tam, gdzie jest to potrzebne. Takie słowa czy skróty jak MMORPG powinny przecież docelowemu odbiorcy być dobrze znane, a nawet jeśli tak nie jest, to nietrudno je sobie sprawdzić.

MANIAK OCENIA


Tak czy siak, pierwszy tomik „Sword Art Online” to bardzo przyjemna, rozrywkowa lektura i warto po książeczkę sięgnąć — choćby po to by zobaczyć z czym się japońskie mini-powieści je. Nie jest to oczywiście dzieło wybitne i pozbawione wad, ale w swojej kategorii jest naprawdę dobre. I taką też dostaje ocenę.

DOBRY

Komentarze