Maniak inaczej #52: "To ja jestem Wybawicielką", czyli "Once Upon a Time" S05E02

MANIAK ZACZYNA


Magisterkowe perypetie trochę zatrzymały moje recapowe zapędy, ale już wszystko w porządku, więc mogę pisać dalej.
Dziś omawiam drugi odcinek piątego sezonu, w którym znalazła się cała masa nawiązań do legend arturiańskich. I są to nawiązania w typowo once'owym stylu - twórcy biorą z materiału źródłowego pewne elementy i interpretują je na nowo, dopasowując do fabuły serialu. Jeśli więc jesteście fanami opowieści o królu Arturze, na pewno będziecie się bawić tak dobrze jak ja. A jeśli nie jesteście, to tym bardziej przeczytajcie wpis, żeby dowiedzieć się, w których miejscach twórcy zainspirowali się legendą.
Pamiętajcie, że tu się aż roi od SPOILERÓW, więc jeśli nie chcecie nic a nic wiedzieć, to po prostu kliknijcie tutaj, żeby bezpiecznie przeczytać recenzję bez nadmiaru psujących frajdę informacji.

MANIAK ANALIZUJE


Zaczynamy tradycyjnie od tytułu, który brzmi "The Price", czyli "Cena". Tytuł ten odnosi się wprost do ceny, jaką trzeba zapłacić za magię Mrocznego (co w pewnym momencie nie zostaje zrobione i sprowadza to na bohaterów nieszczęście). Ale oczywiście jest też drugie znaczenie - tytułową cenę można bowiem interpretować w kontekście konsekwencji, jakie bohaterowie muszą ponieść za swoje działania.
No dobrze, to przechodzimy do omówienia poszczególnych scen (z większym, lub mniejszym komentarzem),

Biedny Apsik...

Furgonetka z zaklętym w kamień Apsikiem na dachu (na pewno by mu się to nie podobało) pędzi przez storybroockie drogi i zatrzymuje się tuż przed granicami miasteczka.

Gapcio nawet w Storybrooke
nie rezygnuje z klasycznej kolorystyki swojego stroju.

Z samochodu wychodzą krasnoludki, które nie chcą tracić czasu i postanawiają sprawdzić, czy nowa klątwa uniemożliwia opuszczenie Storybrooke. Całej akcji przewodniczy Gburek, który jak zwykle jest dość mocny w gębie, ale niekoniecznie w czynach. Szuka więc chętnych do wyjścia poza granicę miasta i wykorzystuje niemotę Gapcia (to ładny ukłon w kierunku disneyowskiej "Królewny Śnieżki", w której Gapcio jako, zdaje się, jedyny z krasnoludków się nie odzywał; warto też spojrzeć na kolorystykę ubrania Gapcia w Storybrooke, ponieważ również stanowi nawiązanie do animacji), by go w sprawę wmanewrować.
Gapcio już ma przechodzić, kiedy na sygnale podjeżdża samochód szeryfa. Wysiadają z niego Śnieżka, Książę i Regina, którzy każą krasnoludkom przestać. Gburek jednak nie byłby sobą, gdyby nie miał kontrargumentu. Kiedy ich wrogami byli Królowa Śniegu, Piotruś Pan czy trio strachu (chodzi oczywiście o Królowe Ciemności) nie było tak strasznie, ale Emma przecież była jedną z dobrych. W dodatku doskonale wie, jakie strategie obierali, by pokonać tych złych (ba, sama wielu z nich pokonała), więc jakie mają z nią wszyscy szanse?
Zrezygnowana Regina mówi, że jeśli są na tyle głupi, by ryzykować wychodzenie poza Storybrooke, to nie będzie im w tym przeszkadzać. Gburek rzuca na to pełnym jadu pytaniem: "A kto nas uratuje, jak zostaniemy? Ty?". Reginę mocno to dotyka (będzie to widać zwłaszcza później), ale na razie nie daje sobie tego po sobie poznać.
Gapcio w końcu przechodzi na drugą stronę. I wszystko wydaje się w porządku. Ale nagle zaczyna się coś dziać (warto spojrzeć wtedy na bezcenną, zrezygnowaną minę Księcia - Josh Dallas jak chce, to może) i Gapcio zostaje uwięziony w drzewie.
Zaraz, zaraz, co?!

Drzewo w lesie - a to ci psikus!

Czas na kartę tytułową, na której pojawia się... także drzewo! To nawiązanie nie tylko do tego, co stało się z biednym Gapciem, ale także do późniejszego wątku, związanego z Merlinem.

Ach, te siostrzane przekomarzanki...

Camelot, sześć tygodni wcześniej. Bohaterowie wchodzą na zamek. Artur przedstawia im swoją ukochaną Ginewrę, której wszyscy ładnie się kłaniają. Ginewra mówi, że czekali na przybyszy, od kiedy usłyszeli przepowiednię Merlina. Od tego czasu minęła już ponoć dekada, co oznaczałoby, że Merlin zapowiedział wszystko już po rzuceniu klątwy przez Reginę, ale jeszcze przed jej złamaniem przez Emmę - chyba, że Camelot, tak jak reszta krain, był podczas klątwy zamrożony.
Artur ogłasza bal na cześć przybyszy, co powoduje przeróżne reakcje. Krasnoludki oczywiście się cieszą, bo wreszcie nie ominą ich rozrywki. Babcia jest wniebowzięta, bo uwielbia imprezy, na których nie musi dbać o wyżywienie. Zelena, jak to Zelena, próbuje szantażem nakłonić siostrę do zdjęcia kajdan, bo w przeciwnym wypadku wygada się na temat Emmy, ale Regina po prostu odbiera jej głos - tak jak kiedyś zrobiła to Ariel (pamiętacie, jak w poprzednim odcinku groziła siostrze, że odetnie jej język?). I tylko Hakowi nie podoba się pomysł balu, bo przecież nie ma czasu do stracenia. I choć Emma zapewnia, że mrok nie pochłonie jej w ciągu jednej nocy, Hak woli nie ryzykować i pyta kiedy zaczną poszukiwania Merlina. Ku jego zdziwieniu, Artur odpowiada, że wcale nie muszą szukać, bo wiedzą, gdzie Merlin jest. A to ci niespodzianka!

Merlin zaklęty w drzewo.

Okazuje się, że Merlin został zaklęty w drzewo. To dość czytelne odwołanie do jednej z wersji legendy, w której czarodzieja spotyka podobny los ze strony ukochanej, Nimue (zwanej także Niniane, Nyneue, Viviane czy wreszcie Niviane) czyli Pani z Jeziora, która była uczuciem Merlina zgorszona i przerażona. Siódmy odcinek sezonu będzie zatytułowany właśnie "Nimue" (i napisze go Jane Espenson!) i myślę, że twórcy jakoś do tego elementu legend arturiańskich w nim nawiążą, przy okazji ukazując przeszłość Merlina. Zastanawia mnie też, czy swoim zwyczajem, Kitsis i Horowitz jakoś nie powiążą Pani Jeziora z Ciemnością, którą Merlin zaklął w sztylecie Mrocznego - to byłby dość ciekawy zwrot akcji.
Wracając do naszych bohaterów, na widok drzewa Hak nie może powstrzymać się od złośliwego komentarza ("Najpotężniejszy czarodziej wszech czasów został uwięziony w drzewie?!), na który Artur ze śmiechem odpowiada: "Pomyślałem to samo, kiedy pierwszy raz to zobaczyłem." Król szybko jednak dodaje, że proroctwa Merlina zawsze się sprawdzają i wszyscy są przekonani, że uwolnią Czarnoksiężnika. Jednocześnie jest zaciekawiony, dlaczego przybyszom tak na tym zależą. Ksiażę opowiada o zagrożeniu ze strony Mrocznego (pomijając ten szczegół, że to jego córka de facto nim jest). Okazuje się, że Artur doskonale wie o tym "demonie" (w czwartym sezonie Titelitury wspominał, że udał się do Camelot, skąd zresztą miał magiczną rękawicę) i jest pewien, że Merlin pomoże. Najpierw trzeba go jednak uwolnić, a zrobić ma to niejaka Wybawicielka. I choć Emma chce się wyrwać i przedstawić, Regina używa sztyletu, powstrzymuje ją i sama się zgłasza. To dość ciekawe, bo w pewnym sensie Regina też jest Wybawicielką (zarówno jeśli chodzi o drugą klątwę, jak i alternatywną rzeczywistość Isaaca), a poza tym musi chronić Emmę. Tak czy siak, nie podjęła raczej dobrego wyboru i myślę, że to był pierwszy krok do tego, czego efekt widzimy dziś w Storybrooke.

Bella dzieli się swoim doświadczeniem.

Storybrooke, obecnie. Hak wchodzi do sklepu Golda i pyta Bellę o to, dlaczego pocałunek prawdziwej miłości nie zadziałał na Titeliturym. Dziewczyna odpowiada, że za pierwszym razem zadziałał, ale ostatecznie Titelitury, bojąc się utraty swej mocy, odepchnął Bellę. Klątwa przestaje być klątwą, jeśli osoba nią dotknięta tej klątwy chce. Dlatego pocałunek później nie zadziałał (że też to wyjaśnienie jest takie proste - a ja się zastanawiałem przez cztery sezony). Hak jest przekonany, że z Emmą będzie inaczej i kieruje się do wyjścia. Bella rzuca mu jednak na wyjście, że o wiele łatwiej Mrocznego/Mroczną nienawidzić, niż kochać. I to są bardzo dojrzałe słowa z jej strony. Zrozumiała to wszystko wprawdzie dość późno, ale hej - dobrze, że w ogóle.

Emma tak łatwo z Henry'ego nie zrezygnuje.

Tymczasem w porcie Henry trzykrotnie wzywa imię matki (to sposób wezwania Mrocznego znany jeszcze z czasów tego poprzedniego). Emma pojawia się przy chłopcu i choć chce mu podać rękę, ten natychmiast się wycofuje. Zamiast tego prosi o wyjaśnienia. Emma twierdzi jednak, że wszystko jest zbyt skomplikowane. Henry przeprasza za to, co musiało się stać w Camelot i za to, że wszyscy Emmę zawiedli. Ale bohaterka uchyla wtedy rąbka tajemnicy: Henry jej nie zawiódł. Pozostali - owszem, ale chłopiec nie. No, to mamy jeden element układanki.
W porcie pojawia się Regina, która, niczym w pierwszym sezonie serialu, każe Emmie odejść od Henry'ego. Emma złośliwie pyta, czy Regina boi się, że chłopiec pozna prawdę o Camelot. Ale nie da się wyzłośliwiać na Reginę, bo przecież to ona jest mistrzynią ciętej riposty. No i w odpowiedzi zadaje kluczowe pytanie (tak, wiem, to brzmi jak oksymoron): skoro Emmie zależy na prawdzie, to dlaczego wymazała wszystkim wspomnienia? Odpowiedź Emmy nie jest bynajmniej satysfakcjonująca, bo brzmi: "To przecież klątwa". No naprawdę? To co, nie da się już rzucić klątwy bez wymazywania wspomnień? Na szczęście szybko doprecyzowuje, że gdyby chciała, by bohaterowie wiedzieli co, jak i dlaczego, to tych wspomnień by nie wymazała. Ale to przecież i tak kiepskie doprecyzowanie.
Regina zapowiada, że nie spoczną, dopóki nie odzyskają wspomnień. Emma jednak tak zaprojektowała klątwę, że nie da się jej złamać, bo brakuje kogoś niezbędnego - Wybawicielki. Do tej pory zawsze po ich stronie stała ona, teraz jednak tak nie jest. Henry wierzy jednak w Reginę i jest pewien, że kobieta znajdzie sposób. Emma nie jest tego taka pewna - jest przekonana, że Regina nie ma w sobie tego czegoś (ale chyba ją troszkę lekceważy). To już drugi cios dla Reginy po kąśliwej uwadze Gburka, więc zarzeka się, że zdoła ochronić miasteczko. Emma uśmiecha się tyko i zapowiada, że nadchodzi coś naprawdę strasznego i tylko Wybawicielka będzie temu w stanie zaradzić. A szkoda, że jej nie ma. Rzeczywiście - szkoda. Ale ja bym tak Reginy nie skreślał.

To się krasnoludki wpakowały...

Gburek i Śmieszek zastanawiają się, co zrobić z zaklętym w drzewo Gapciem. Nie mogą go zupełnie zostawić, bo pewnie zagłodzi się na śmierć. Ale jak tu nakarmić drzewo (uwaga kransoludki, podpowiadam: wodą). I tak sobie dyskutując panowie idą ulicą (bo po co chodnikiem), aż tu nagle pojawia się orszak konny (no dobra - bardzo ubogi orszak konny). Przy okazji znów widzimy na krótko wiatraczek w kształcie Dzwoneczka, jak w finale. Krasnoludki, jak zwykle bojowo nastawione do wszystkiego, co nieznajome, rzucają się na jeźdźców z kilofami, ale szybko zostają rozbrojone. Jeden z rycerzy zdejmuje hełm i okazuje się, że to sam Król Artur. I jego Emma sprowadziła do Storybrooke!

Artur w storybroockim ratuszu.
Chyba woli Camelot.

Gburek i Śmieszek prowadzą przybyszy do ratusza, gdzie Śnieżka, Książę i Regina opowiadają im o klątwie. Wyznają też, że nie powiedzieli całej prawdy w drodze do Camelot; nie powiedzieli, że ich córka jest Mroczną. Artur reaguje jak każdy, kogo się oszuka i jest oczywiście zły, ale Książę próbuje się usprawiedliwić. Bohaterowie myśleli wszak, że Merlinowi uda się zniszczyć tkwiący w Emmie mrok.
Artur pyta o to, gdzie obecnie Emma się znajduje i gdy tylko słyszy, że bohaterka jest w Storybrooke, proponuje ją pokonać, używając sztyletu (ohoho, sporo jednak wie ten Artur - tylko coś za chętnie się garnie do zabijania). Śnieżka odpowiada, że pobicie Emmy nie wchodzi w grę - jest przecież jej córką. A poza tym - to Mroczna jest w posiadaniu sztyletu.
Nagle do ratusza wchodzi Robin. Okazuje się, że Emma sprowadziła do Storybrooke nie tylko Artura i jego rycerzy, ale też wielu z jego poddanych, którzy są rozsiani po lesie. Potrzebna jest pomoc, by wszystkich odnaleźć, do czego chętnie garnie się Książę. I chcąc nie chcąc - także Artur.
Tymczasem Regina zastanawia się ze Śnieżką o co mogło chodzić Emmie. Rycerzy pani burmistrz mogłaby załatwić na pstryk, więc to nie oni stanowią zagrożenie. Problem, o którym wspomniała panna Swan w porcie, to coś zupełnie innego - ale co takiego?

Scenografia oczywiście inspirowana Disneyem.

Czas na retrospekcje. Camelot, wieża Merlina (która przypomina nieco wnętrze wieży z "Miecza w kamieniu"). Do środka wchodzą Emma i Regina, by poszukać jakichś wskazówek, ale przy okazji ucinają sobie pogawędkę.
Emma gniewa się na Reginę za to, co zrobiła wcześniej, ale ta każe jej się uciszyć i posłuchać (skutecznie, bo ma przy sobie sztylet). Gdyby to Emma się zgłosiła, Artur kazałby użyć jej magii. Ponieważ jest teraz Mroczną, musiałaby skorzystać z czarnej magii, a poprzednim razem, gdy to robiła, prawie straciła kontrolę. W ten sposób Regina de facto uchroniła Emmę. No, jest w tym jakaś logika i da się takie postępowanie jakoś tam wybronić. Gorzej z tym, co Regina dodaje potem. Twierdzi bowiem, że tak naprawdę trudno uznać to, co powiedziała za kłamstwo, bo ma przepowiednię Merlina w głębokim poważaniu (a to niemądre - przecież proroctwa Merlina miały się zawsze spełniać).
Tak czy siak, wszystko obraca się wokół bezpieczeństwa Emmy - Regina spróbuje uwolnić Merlina, by Emma już nigdy nie musiała użyć czarnej magii. Emma powinna być zatem wdzięczna. I jest, bo w końcu Regina ma sztylet, więc niechcący pannę Swan do podziękowań zmusza. Ale potem Emma dziękuje też szczerze. Uwielbiam relację tych pań!

Robin-pocieszyciel

Wracamy do Storybrooke. Robin i jego wesoła kompania pomagają nowym przybyszom. Jest więc sporo butelkowanej wody i mnóstwo namiotów - bo przecież storybroocczanie (zabawy w słowotwórstwo zawsze dobre) nie będą nikogo przyjmować do domów, w namiotach jest przytulniej. Że co? Że rezydencja Czarnoksiężnika stoi otworem i można by tam sporo ludzi pomieścić? Ale po co? Namioty!
Na miejsce przybywa smutna Regina. Robin natychmiast do niej podbiega i pełen troski pyta, co się stało. Regina opowiada, jak to usłyszała od Emmy, że nikt nie wierzy w to, iż zdoła ocalić miasto. Robin stara się pocieszyć ukochaną i zapewnia, że każdy wie, jak daleko zaszła. Regina jednak rozdziela przebaczenie od zaufania: być może nie mają jej już za Złą Królową, ale wciąż musi udowodnić, że potrafi być kimś więcej. Na takie argumenty Robin nie ma już nic do powiedzenia i po prostu się do Reginy przytula. Przytulanie to wszak dobre lekarstwo na wszystko.

Artur i Ginewra znowu razem.

Tymczasem Artur kończy rozbijać namiot i odnajduje go Ginewra. Po romantycznym przywitaniu, królowa zauważa, że Arturowi brakuje Ekskalibura. Mężczyzna odpowiada, że miecza nie miał przy sobie już od przybycia do miasteczka i wygląda, jakby chciał jej powiedzieć coś jeszcze (czyżby skrywał jakąś tajemnicę?), ale ni stąd ni zowąd pojawia się Książę, który obiecuje, że miecz jakoś się znajdzie. Król dziwi się, że Książę wie o Ekskaliburze, ale ten wyjaśnia, że w tym świecie Artur jest legendą. Punkt dla twórców, za to, że nie omieszkali tego zauważyć i ładnie wpleść w fabułę.

Robin, za tobą!

Gdzieś nieopodal Robin zbiera drewno na opał (już się z Reginą zdążyć wytulić). Nagle podlatuje do niego skrzydlaty potwór, który porywa go w powietrze. Czyżby to o tym mówiła Emma?

Hak rozmarza się przy garbusie.

W innym zakątku miasteczka (tym bardziej zabudowanym) Hak podchodzi do żółtego Garbusa Emmy i zrezygnowany mówi: "Gdzie jesteś? Nie każ mi się wzywać, Swan". Mroczna reaguje natychmiast. Pojawia się tuż przy Haku, odpowiada "Właśnie to zrobiłeś" i razem teleportują się do niepokazywanego do tej pory w miasteczku domku.

Stara miłość nie rdzewieje. Lekko tylko srebrnieje...

Domek okazuje się nowym mieszkaniem Emmy (musiała stać się Mroczną, żeby wreszcie wyprowadzić się od rodziców, no naprawdę... ale zaraz - to jej umrocznienie ma stanowić metaforę niezależności?). Lokatorka zaprasza Haka do środka i pyta o zdanie na temat wnętrza. I trzeba przyznać, że mieszkanko jest całkiem nieźle urządzone. Hak chyba jednak nie podziela tego zdania, a przynajmniej nie chce się wypowiadać, bo zmienia temat i pyta, dlaczego Emma go zaprosiła. Ta odpowiada bez wahania: "To, że jestem Mroczną, nie oznacza, że nie możemy być razem". Czyli ciemność swoje, a uczucia swoje - tak, jak to było z Titeliturym.
Emma idzie wgłąb mieszkania, a Hak korzysta z okazji by się rozejrzeć. Dostrzega tajemnicze drzwi do piwnicy i już chcę do nich podejść, ale Emma znów się pojawia - choć tym razem nie sama, a z alkoholem. Wszak najszybsza droga do serca pirata prowadzi przez żołądek. Taaa... I przez wątrobę. Ale dla Haka istnieje jeszcze szybsza. Pirat podchodzi bliżej ukochanej i obdarza ją namiętnym pocałunkiem. Oczywiście w nadziei, że to złamie klątwę. Ale nic z tego. Klątwa nie zostaje złamana, a Emma od razu się domyśla, jakie cele miał Hak. I nie jest zadowolona. Dlaczego nikt nie może nowej jej zaakceptować? Dobre pytanie. Według Haka odpowiedź brzmi: "Bo to nie jesteś prawdziwa ty". No ładnie, a ponoć prawdziwa miłość powinna być miłością bezwarunkową. A tu pirat sugeruje, że kocha tylko jedną, słuszną w jego mniemaniu Swan. Ale przynajmniej stara się jej pomóc.
Hak w końcu porusza także temat Camelot, ale Emma nie jest zbyt chętna udzielić odpowiedzi. Bo gdzie by w tym była jakakolwiek zabawa? No tak - nikt nic nie wie, to takie zabawne...
No i na koniec pada propozycja ze strony naszej nowej Mrocznej - bohaterka pyta Haka czy zostaje. Pirat nie korzysta z oferty, twierdząc, że być może Emma uważa, iż teraz taka (czyli taka niecna i zła, i nikczemna) jest, ale on jest inny. Taaa...

Bohaterowie gonią potwora.

Wracamy do tego, co budzi najwięcej emocji. Śnieżka, Książę, Regina, Artur i... Gburek gonią potwora, który porwał Robina. Gdy wreszcie go doganiają, Regina postanawia zrobić użytek ze swojej magii i wyczarowuje kulę ognia (ach ta pomysłowość i inwencja). Potwór niestety uchyla się przed magicznym pociskiem i kontratakuje, skutecznie powalając Reginę na ziemię i odlatując hen daleko z Robinem.
Pozostali bohaterowie dobiegają szybko do Reginy i pytają, czy wszystko w porządku. I choć Regina zapiera się, że i owszem, w porządku, to Śnieżka widzi, iż kobiecie potrzebna pomoc, a Książę każe Gburkowi zabrać ją do szpitala. Regina jest oczywiście wściekła, bo odbiera to wszystko za brak wiary w jej powodzenie. Bohaterowie jednak nie bardzo to rozumieją i zamiast zapewnić, że wręcz przeciwnie, mocno w Reginę wierzą, mówią, że nie dadzą zrobić Robinowi krzywdy. Oj, te Księcia.

Percewal serialowy i Percewal na średniowiecznej iluminacji.

Czas na retrospekcje, bo ile można w Storybrooke. Regina i Robin stoją pod drzewem, w które zaklęty został Merlina. Podchodzi do nich jeden z Rycerzy Okrągłego stołu, Percewal. W różnych wersjach legend arturiańskich Percewal uczestniczył w poszukiwaniach Świętego Graala, a według kilku podań był też jednym z rycerzy, któremu dane było odnaleźć kielich. Ciekawa jest też jego droga do rycerstwa - wychowany przez samotną matkę (wdowę po dzielnym rycerzu), niezbyt rozgarnięty, pewnego dnia spotyka w lesie grupę rycerzy i postanawia zostać jednym z nich. Podczas wielu swych przygód odznacza się ignorancją, ale w końcu zyskuję ogładę, aż wreszcie zostaje pasowany Rycerzem Okrągłego Stołu. Co interesujące, Percewal miał też syna, Lohengrina, który zwany był Rycerzem Łabędzia. Ciekawe, czy ta postać pojawi się także w serialu - można by ją wszak ciekawie powiązać z panną Swan.
Tak czy siak, Percewal z "Once Upon a Time" zdaje się mieć mało wspólnego z pierwowzorem z legend, o czym przekonamy się w kolejnych scenach. Na razie mężczyzna wręcza Reginie prezent, rzekomo od Artura - piękny naszyjnik z klejnotem. Robin pomaga ukochanej go założyć, a Percewal zapowiada, że czeka na wspólny taniec. Ale zdaje się, że nie tylko on.

Kto by pomyślał, że Książę będzie kiedyś uczył Reginę tańca...

Przenosimy się do jednej z komnat na zamku. Książę i Śnieżka ubrani są w piękne szaty i gotowi na bal. Małego Neala zostawiają przy Mędrku, który rezygnuje z balu, bo "pewnie i tak musiałby pomagać Gburkowi w wyrywaniu lasek". Oj, te krasnoludki...
Niespodziewanie w komnacie pojawia się Regina, która proponuje, że zajmie się małym Nealem. Nie chce iść na bal, ponieważ - jak twierdzi -  powinna zająć się Merlinem, a nie "fokstrotowaniem po klubie Średniowiecze". Śnieżka natychmiast wyczuwa, że kobieta kręci i prosi o prawdę. Regina w końcu się łamie i mówi, że nie umie tańczyć. Była na tysiącach bali, ale jej mąż wolał zabawiać na nich swą córkę, niż żonę. To przykre...
Książę zapewnia, że Robinowi nie będzie przeszkadzać, jak Regina podepcze mu trochę stopy, ale Śnieżka domyśla się, że nie o to chodzi. Chodzi bowiem o innych. W jaki sposób Regina ma przekonać ich, że jest Wybawicielką, której przeznaczone jest uratować Merlina, skoro nie będzie potrafiła tańczyć. I co robią Śnieżka i Książę w tej sytuacji? Oczywiście postanawiają Reginę nauczyć. Mędrek włącza pozytywkę, która zaczyna grać pięknego walca, a tymczasem Regina zmienia garderobę - najpierw na typową ciemną suknię Złej Królowej, a potem, pod naciskiem Księciów, w piękną, białą sukienkę. I rozpoczyna się nauka.

A Percewal knuje...

A w innym zakątku zamku okazuje się, że klejnot w naszyjniku otrzymanym przez Reginę jest magiczny i pozwala obserwować noszącego. I właśnie dlatego Percewal wręczył go Reginie. A kiedy słyszy, że kobieta tylko udaje Wybawicielkę... Cóż, nie jest zadowolony. Powinien od razu iść z tym do króla, ale chyba coś knuje...

Mama z córką.

Bal już tuż tuż. Śnieżka ozdabia włosy Emmy wiankiem (jak ładnie Emma w nim wygląda!) i opowiada o swoim pierwszym balu. Miała wtedy 8 lat i mama wreszcie pozwoliła jej pójść. To było dla niej cudowne uczucie i od tej pory chciała je kiedyś dzielić z własną córką. Teraz wreszcie ma taką okazję.
Taka ładna scena ze Śnieżką i Emmą!

Nieco speszona Regina.

Bal wreszcie się rozpoczyna. Honorowi goście ze Storybrooke są oczywiście prezentowani reszcie. I tak wejściu Emmy i Śnieżki towarzyszy zapowiedź "Lady Emma i Lady Mary Mararet" (ciekawe, czemu Śnieżka nie przedstawiła się per Śnieżka...), a wejściu Reginy: "Wybawicielka". Ta druga staje przed dworzanami nieco speszona i niepewna.

Regina odgrażająca się nad nieprzytomnym Goldem.

Wracamy na krótko do teraźniejszości. Regina chyba nie została odstawiona do szpitala, bo jest w sklepie Golda. Stoi nad nim (wciąż nieprzytomnym) i wylewa całą swą złość. To Titelitury uczynił ją Złą Królową i to przez jego działania nikt w nią nie wierzy. Ale do czasu. Bohaterka udowodni wszystkim, że się mylą. Do boju Regina!
Nagle na zaplecze wchodzi Bella, która coś znalazła w swoich książkach.

Furia once'owa i furie w wyobrażeniu pana Bouguereau.

Potwór, który porwał Robina okazuje się furią - demonem z zaświatów, który przychodzi odebrać należną, niedokonaną wcześniej zapłatę za magię. Wychodzi więc na to, że ktoś w Camelot użył magii i za nią nie zapłacił. Przy czym nie chodziło tu o byle jaką zapłatę, ponieważ furie zjawiają się tylko wtedy, gdy ceną za magię jest ludzkie życie. A więc demon chce zabrać Robina do zaświatów. Na szczęście jest jeszcze szansa. Portal do zaświatów otwiera się bowiem tylko wtedy, gdy księżyc znajduje się w zenicie. Problem polega jednak na tym, że ktoś musi oddać życie w zamian za Robina. Oj, niedobrze...
Wracając do furii - są one oczywiście inspirowane rzymskimi furiami (odpowiednikami greckich erynii), czyli boginiami zemsty. Z pierwowzorem mają jednak wspólną właściwie tylko nazwę, bo w mitologii furie/erynie funkcjonowały zgoła inaczej. Ich zadaniem było nie odbieranie należnej zapłaty za magię, ale karanie przeraźliwych zbrodniarzy. Tak czy siak, to miło, że twórcy sięgają do różnych materiałów źródłowych.

Gburek pocieszyciel, a to ci dopiero...

No to wracamy do Camelot. Bal trwa na dobre, ale nie wszyscy dobrze się bawią. Bella na przykład stoi przy swej róży i patrzy, jak opadają kolejne płatki. Ale na szczęście podchodzi pocieszyciel, Gburek, który widzi w zaklętym kwiecie symbol nadziei. Co prawda każdy płatek, który z niego spada to coraz mniejsza szansa Titeliturego na przeżycie, ale z drugiej strony - każdy płatek wciąż na róży to wciąż szansa na ocalenie mężczyzny. Czyżby przez Gburka przemawiała jego dawna persona, z czasów, gdy jeszcze nazywał się Marzycielem? Bo przecież co jak co, ale optymizm się z imieniem "Gburek" kłóci. W każdym razie gest ładny, co zdaje się zauważać także Bella, która proponuje taniec.

No i Henry się zauroczył.

No i bal rozkręca się na dobre. Wszyscy ładnie sobie tańcują, a choreografia jest tak śliczna, że udaje się odwrócić uwagę od kiepskiego komputerowego tła. W pewnym momencie Śnieżka zauważa, że Henry przypatruje się pewnej dziewczynie. Książę od razu rusza na ratunek - w końcu klawy z niego dziadek. Podchodzi więc do Henry'ego i sugeruje przedstawić się dziewczynie. Henry jest nastawiony do takiego sposobu nawiązywania znajomości dość sceptycznie, ale Książę wymienia atuty chłopca: pochodzi z nieznanej krainy, jest tajemniczy i intrygujący. Wręcza mu dwie szklanki napoju (bliżej niezidentyfikowanego, ale raczej bez procentów) i zachęca, by podszedł do dziewczyny.
Henry, chcąc nie chcąc, rzeczywiście podchodzi, podaje dziewczynie szklankę i zaczyna od jednego z najgorszych tekstów na podryw w historii (ale też jednego z najbardziej słodkich i nieporadnych): "Wyglądasz na spragnioną". Dziewczyna ripostuje: "Raczej znudzoną". Takie bale są wszak dla niej chlebem powszednim. I już wygląda na to, że nic z tej próby zawarcia nowej znajomości, ale przecież Henry to pomysłowy i zaradny chłopak. Wyciąga więc zza pazuchy swojego iPoda i troszeczkę się chwali (mówi, że urządzenie to prezent od Wybawicielki za ocalenie z alternatywnej rzeczywistości i przedstawia się jako pisarz), a potem pokazuje jak działają słuchawki i puszcza "Only You" zespołu Yazoo. Piosenka pochodzi z 1982 roku i była pierwszym singlem zespołu. Zyskała ogromną popularność i doczekała się nawet hiszpańskiej wersji w wykonaniu Enrique Iglesiasa. Henry ma dobry gust!
Bohaterowie w końcu się sobie przedstawiają. Dziewczyna ma na imię Violet. Jak pamiętamy, imiona w "Once Upon a Time" są w wielu przypadkach znaczące. To pochodzi od kwiatu, a dokładniej fiołka, który symbolizuje skromność, niewinność, szczerość i piękno. Jeśli te cechy się sprawdzą, to Henry dokonał dobrego wyboru!

Takie figury taneczne nie wróżą nic dobrego.

Lecąca w tle piosenka Yazoo dość ładnie zgrywa się z tańcem zgromadzonych na dworze. Chwilę więc na nich patrzymy, a potem podziwiamy taniec Robina i Reginy. Podziwiamy jednak na krótko, bo wkrótce do pary podchodzi Percewal, który Reginę na moment odbija. Kobieta zauważa wtedy Henry'ego i Violet, ale nie daje rady nawet porządnie zareagować na ten widok, bo Percewal od razu zrzuca prawdziwą bombę. Opowiada o tym, jak za młodu zastał swą wioskę w płomieniach. Na jego wołania o pomoc nikt nie odpowiadał, bo też nikogo w wiosce już nie było. Poza kobietą, która wywołała ogień. Zauważywszy chłopca po prostu się uśmiechnęła i odeszła. Kobietą tą była Regina. To zupełnie zmienia genezę Percewala, którą znamy z legend, choć również pojawia się motyw przełomowego wydarzenia (w legendach spotkanie rycerzy, tutaj spłonięcie wioski), które naprowadza go na dalszą drogę.
Całe te podchody z klejnotem były więc z chęci zemsty. Zemsty wymierzonej osobiście, bez udziału osób trzecich (to może pewne nawiązanie do braku ogłady Percewala z legend). Rycerz wyjmuje miecz i już atakuje Reginę, kiedy... Na pomoc rusza Robin. Dochodzi do szamotaniny, w którą chce się zamieszać Emma, ale na szczęście powstrzymuje ją przed tym Hak. Panowie się biją i wygląda na to, że Percewal wygra, ale do akcji wkracza Książę, który szybkim ruchem przeszywa rycerza mieczem. Niebezpieczeństwo zażegnane, ale Robin zostaje w wyniku potyczki dość poważnie ranny. Niedobrze... I w przeszłości i w teraźniejszości ma facet przerąbane.

Emma o krok od wykrzyczenia Reginie w twarz... No, wielu rzeczy.

Storybrooke. Wściekła Regina z impetem wchodzi do nowego mieszkania Emmy (tak bez prezentu). Mówi, że wie, o co chodzi furii, ale jednocześnie oświadcza, że nie poświęci niczyjego życia. Stara się zaapelować do pozostałej w Emmie cząstki dobra, co jednak panna Swan natychmiast kwituje następująco: "Nie istnieje moja dobra czy zła wersja - jestem po prostu ja". Brzmi, jakby twórcy chcieli podpowiedzieć, że jej transformacja w całkowicie zmrocznioną Mroczną przeszła świadomie.
Regina każe Emmie odwołać furię, jednak ta zarzeka się, że to nie ona ją przywołała. Mało tego, twierdzi również, że Regina zawsze szuka kogoś, kogo można by obarczyć winą, a nigdy tej winy nie znajduje u siebie. To Regina nie zapłaciła za magię w Camelot i to ona powinna wziąć się w garść i zrobić, co do niej należy.

No i wszystko jasne.

Natychmiast przenosimy się do Camelot, żeby dowiedzieć się, za co Regina nie zapłaciła. Oczywiście łatwo się domyślić, że miało to związek z nieoczekiwanym ruchem Percewala. Okazuje się bowiem, że miecz, którym rycerz zadał cios, był zaczarowany. Miał zabić Reginę i w związku z tym magia kobiety jest na wszelkie rany nim zadane bezużyteczna. Regina znajduje się pod murem, więc zwraca się do Emmy - choć wszyscy są temu przeciwni. Waha się i sama Emma - nie wie wszak, co się stanie, jeśli znów użyje czarnej magii. Regina jest jednak zdesperowana i błaga pannę Swan o pomoc - choć robi to bardzo honorowo, nie korzystając ze sztyletu. Emma w końcu się godzi, mając zapewne na względzie jak wiele Regina i Robin przeszli. Przymierza się do działań, ale nagle pojawia się przed nią - a jakże - Titelitury, czy też ucieleśnienie drzemiącego w niej Mroku. Głos ostrzega Emmę, że musi wziąć zapłatę za magię, bo takie są zasady i w przeciwnym wypadku może się stać coś niedobrego (no proszę, więc Titelitury brał zapłatę nie przez własne widzimisię, ale dlatego, że musiał). Emma jednak zbywa tę radę i uzdrawia Robina. Czyli to Regina miała w kłótni wyżej rację. Przynajmniej częściowo.
Szczęśliwa Regina oczywiście wymienia pocałunek z Robinem, a Emma robi to samo z Hakiem, a potem, wymawiając się zmęczeniem, wychodzi z pomieszczenia.

Mrok dobrze się bawi.

Na schodach Titelitury ponownie zaczepia Emmę i zauważa, że czarna magia musiała jej się bardzo spodobać, skoro nawet pocałunek Haka nie zdołał powstrzymać powolnego złocenia się jej skóry. Kolejna wskazówka, że Emma ostatecznie swą moc zaakceptowała i nie chciała się jej pozbyć?

Twórcy najwyraźniej lubią "Strażników galaktyki".

Storybrooke, park. Furia przynosi Robina nad staw, na którym pojawia się łódź z zakapturzoną postacią, najpewniej inspirowaną Charonem z mitologii greckiej.
Śnieżka, Książę, Gburek i Artur pędzą Robinowi na pomoc, ale furia odgania ich zaklęciem ochronnym. Wtedy na miejscu pojawia się Regina i oferuje swoje życie w zamian za Robina. Furia zdaje się akceptować taki układ i zaczyna się do kobiety dobierać. I wtedy staje się coś niesamowitego, bo pozostali nie pozostawiają Reginy samej i łapią ją za ręce. Furia nie jest w stanie przeciwstawić się tak mocnej drużynie (w lojalności siła) i w końcu odpuszcza. Też Wam się to skojarzyło z pewną sceną ze "Strażników galaktyki"?
Po wszystkim Regina podbiega do Robina i pyta, czy wszystko w porządku. Robin uśmiecha się i, nawiązując do ich poprzedniej rozmowy, zauważa, że znalazła kogoś, kto w nią uwierzył. I rzeczywiście - choć grupa nie wiedziała, co się wydarzy, to nie mogła jej puścić. No i Gburek wreszcie przyznaje, że na Reginie można jednak polegać. Brawo, Gburek.

Hak zapija smutki z Bellą.

Niebezpieczeństwo zażegnane, pora pobarować, żeby przynajmniej na chwilę zapomnieć o tym, co szykuje Emma. Spoglądamy na chwilę na Księciów z Henrym, potem na krasnoludki, które wnoszą zmienionego w kamień Apsika, aż wreszcie przechodzimy do żłopiącego rum z piersiówki Haka. Podchodzi do niego Bella i pyta, jak wyszło z pocałunkiem. Pirat odpowiada, zgodnie z prawdą, że pocałunek nie zadziałał, ale nie podda się: skoro spędził pół wieku na próbie zniszczenia krokodyla, więc przynajmniej tyle czasu może starać się uratować Emmę. Bardzo to piękna deklaracja, pokazująca jak miłość zmieniła hakowe podejście.

Henry i Violet, podejście nr 2.

Tymczasem Violet, która wraz z innymi poddanymi Artura znalazła się w Storybrooke, stoi bezwiednie przy szafie grającej. Zauważa ja Henry, który natychmiast podchodzi do dziewczyny i wyjaśnia jej, jak działa urządzenie. A potem puszcza "Only You" Yazoo - po raz drugi. Violet jest oczarowana i ma wrażenie, że gdzieś już słyszała tę piosenkę. A potem ładnie się przedstawia. Czyli innymi słowy - miłość kwitnie i w Storybrooke.

Biedna Śnieżka...

Wracamy do stolika Księciów. Podczas, gdy inni zdają się bawić w najlepsze, Śnieżka siedzi dość zrezygnowana. I choć Książę zapewnia ją pełnym nadziei głosem, że dadzą radę i zwyciężą, Śnieżka zauważa, że jeśli tak się stanie, to będzie to oznaczać przegraną Emmy. I tak źle i tak niedobrze.

Biedna Emma?

A na zewnątrz wszystkiemu przygląda się Emma. Minę ma niezbyt szczęśliwą - jakby zdawała sobie sprawę, że coś bezpowrotnie straciła. Zerka po raz ostatni, po czym odchodzi - zapewne w kierunku domu.

Artur przeprasza za zajście.

Camelot. Emma postanawia wrócić do przyjaciół, ale zauważa, że w pomieszczeniu pojawił się Artur. Postanawia więc zaszyć się pod drzwiami i przyglądać wszystkiemu z bezpiecznej odległości.
Artur przeprasza za działania Percewala, ale Regina mówi, że rycerz miał rację. Król odpowiada, że to nie ma znaczenia: Regina może i była Złą Królową, ale liczy się "tu i teraz". A skoro kobieta uleczyła Robina, to znaczy, że rzeczywiście jest wybawicielką, tak jak przepowiedział Merlin. Regina uśmiecha się i dziękuje za zrozumienie.
I choć niby wszystko jest w porządku, to czuć w powietrzu dość sporo napięcia. Biedna Emma.

Okrągły stół w pełnej krasie.

Artur wchodzi do sali z Okrągłym Stołem. Każde miejsce przy stole oznaczone jest herbem danego rycerza. Artur zdejmuje z oparcia herb, który należał do zmarłego Percewala, kładzie go na stole. Do pomieszczenia wchodzi Ginewra, która dzieli się z mężem swymi obawami co do nieznajomych. I choć Artur wspomina o proroctwie Merlina, to kobieta zaznacza, że czarodziej mówi tylko o tym, co się stanie, ale nigdy nie wspomina, w jaki dokładnie sposób do tego dojdzie (to takie typowe dla jasnowidzów). Zastanawia się, jakie jeszcze nieszczęścia na nich spadną po śmierci Percewala. Artur argumentuje, że przybysze chcą zniszczyć Mrocznego i choć nie będzie to łatwe, to jeśli im pomoże, zdobędzie sztylet. Jeśli bowiem nie uczyni Ekskalibura całym, stracą wszystko, co tak ciężko budowali. Wyczuwam małą obsesję.

Mrok znów się objawia pod postacią Titeliturego.

I już na dobre Storybrooke. Emma wchodzi do swojego mieszkania. Spogląda na sztylet i wtedy w jej głowie znów pojawia się Titelitury. Wprawdzie panna Swan zaakceptowała już mrok, ale stoi przed nią wielkie zadanie. Otwierają się drzwi do piwnicy, a Titelitury ciągnie swą narrację. Opowiada, że od początku istnienia Mrocznych coś zawsze go powstrzymywało...

Najładniejsza scena z montażu.

I czas na piękny montaż równoległy, który ilustruje słowa Titeliturego. Co więc powstrzymywało Mrocznych?
"Rodzina, którą tak desperacko pragnęliśmy chronić" - widzimy Śnieżkę, Księcia i małego Neala.
"Przyjaźnie, które uniemożliwiały nam zapomnieć o tym, kim wcześniej byliśmy" - widzimy Henry'ego i Violet (czyli że to taka sugestia, iż ich relacja będzie tylko "przyjaźnią"?)
"Magia, która jest w stanie odczynić nasze najgorsze występki" - widzimy Reginę, która odczarowuje Apsika. No, nareszcie!
"I - co najgorsze - miłość, która nigdy nam nie odpuszcza" - miłości Titeliturego i Emmy, czyli Hak i Bella stukają szklankami z trunkiem.
No, to trochę tych przeszkód Mroczni przed sobą mieli...

Dwie części Ekskalibura znów razem.
Ale jeszcze niezespolone z powrotem w jedno.

Emma schodzi na dół do piwnicy, a Titelitury wyjaśnia dalej. Jakkolwiek Mroczni się starają, nie są w stanie uciec przed światłem. I dlatego Emma sprowadziła do Storybrooke Ekskalibur w kamieniu. Jeśli uczyni miecz ponownie całym, będzie mogła go wykorzystać, by na zawsze zgasić światło. Czyli okazuje się, że Ekskalibur jest bardzo potężny - na tyle, że może zachwiać równowagą magii i usunąć jedną jej "stronę". Ciekawa koncepcja.
Emma próbuje wyciągnąć miecz z kamienia, ale nie jest w stanie tego uczynić (jest na szczęście nieśmiertelna i po nieudanej próbie nie ginie jak Kay). Titelitury ostrzega, że będzie musiała ponieść pewną cenę... Nie jest dobrze...

MANIAK KOŃCZY


Jak zwykle zachęcam do komentowania. Chętnie poznam Wasze spostrzeżenia na temat odcinka: co Wam się podobało, co zauważyliście i jakie macie teorie.

Komentarze