Maniak inaczej #54: "Obi-Wan nie powiedział ci całej prawdy o ojcu" czyli co nieco o filmie "Gwiezdne Wojny. Epizod V: Imperium kontratakuje

MANIAK ZACZYNA


Wiele osób uważa „Imperium kontratakuje” za najlepszy film z serii „Gwiezdne Wojny” i zdecydowanie się z tym poglądem zgadzam. Rzadko kiedy zdarza się kontynuacja, która biłaby swój pierwowzór na łopatki tak, jak piąta część kosmicznej sagi. Niektórzy śmieją się, że to wszystko dlatego, iż w pracach nad tym filmem Lucas miał najmniejszy udział — choć to nie do końca prawda.
Mój pierwszy seans „Imperium” był nieco bardziej klimatyczny, niż pierwszy seans „Nowej nadziei”. Tym razem usiadłem (właściwie położyłem się w łóżku) przed moim malutkim telewizorem, kiedy film emitowano późnym wieczorem w telewizji, i w ciemności, pełen ekscytacji śledziłem dalsze losy bohaterów pierwszych „Gwiezdnych Wojen”. Pamiętam, że w pewnym kluczowym momencie coś spadło mi na ziemię. Spadło i nijak nie dało się tego podnieść, nawet na długo po napisach końcowych. Tym czymś była moja szczęka.

MANIAK O WRAŻENIACH DAWNYCH I NOWYCH


Oczywiście powodem mojego oszołomienia i nadzwyczaj silnej wobec mojej szczęki grawitacji była ta słynna — dziś może sprawiająca wrażenie nieco telenowelowatej — kwestia Dartha Vadera: „Nie Luke, to ja jestem twoim ojcem”. Do dziś pamiętam, jak silne wrażenie zrobił na mnie ten zwrot akcji. Tym bardziej zadziwia, że wcale nie był on planowany od samego początku. Pierwotny zarys fabuły, którego autorem był Lucas, w gruncie rzeczy bardzo przypominał to, co znalazło się w ostatecznej wersji, ale właśnie za wyjątkiem tej znamiennej kwestii podczas walki Luke'a i Vadera.


Pierwszą wersję scenariusza na podstawie tego zarysu napisała legenda fantastyki naukowej Leigh Brackett i historia różniła się od tego, co znamy dziś w następujących kwestiach: Han nie zostaje pojmany; Luke nie traci dłoni; Luke dowiaduje się o bliźniaczce, jednak nie musi nią być Leia i, co najważniejsze, Vader nie okazuje się być ojcem Luke'a — co więcej Luke spotyka ducha swego prawdziwego ojca podczas treningu na Dagobah. Tak miał wyglądać ich dialog:
Skywalker: Mocno dorosłeś, Luke, jestem z ciebie dumny. Czy wuj powiedział ci kiedykolwiek o siostrze?
Luke: Siostrze? Mam siostrę? Ale dlaczego wujek Owen...?
S: Ja go o to poprosiłem. Kiedy zrozumiałem, że zbliża się Imperium, rozdzieliłem was i odesłałem bardzo daleko, by zapewnić wam bezpieczeństwo
L: Gdzie ona jest? Jak ma na imię?
S: Gdybym ci powiedział, Darth Vader wydobyłby tę informację z twojego umysłu i wziął twoją siostrę jako zakładniczkę. Jeszcze nie pora, Luke. Musi nadejść właściwa pora... Luke, złożysz przede mną przysięgę rycerza Jedi?


Pewne rzeczy Lucasowi nie do końca się w scenariuszu Brackett spodobały, ale zanim zdążył je z autorką omówić, ta zmarła. Kolejne kilka wersji scenariusza napisał więc sam i to właśnie wtedy wpadł na pomysł, by Vader był ojcem Luke'a. Pomysł ten zupełnie zmienił jego plany co do serii, a w głowie wykrystalizowała mu się nowa wizja na historie poszczególnych bohaterów. To właśnie wtedy „Imperium kontratakuje” z drugiej części stała się „epizodem V".


Ostatni szlif scenariusza należał do Lawrence'a Kasdana (który zrobił na Lucasie wrażenie podczas prac nad „Poszukiwaczami zaginionej arki”) i w ten sposób powstała ostateczna wersja historii, którą znamy dziś — choć oczywiście pewne kwestie, jak ta słynna wymiana zdań:
Leia: Kocham cię.
Han: Wiem.
były efektem zmian wprowadzanych już na planie czy improwizacji.


No dobrze, ale odłóżmy na bok ten główny element zaskoczenia (który w dobie Internetu niestety zaskoczeniem dla nowych widzów być przestaje; przestaje też nim być, jeśli serię ogląda się w niewłaściwym porządku, czyli od Epizodu I, zamiast od IV) oraz zakulisowe rozważania i skupmy się na całej reszcie historii. A ta bez dwóch zdań została rozplanowana perfekcyjnie. Jest wyraźny początek, który wprowadza w nową sytuację Rebelii i Imperium (świetnie to, co można przeczytać w napisach początkowych, koresponduje później z tym, co widać na ekranie — czy to obsesja Vadera, czy też działalność Rebelii); pod koniec pierwszego aktu pojawia się zagrożenie, które powoduje rozdzielenie bohaterów w środkowej części filmu i wreszcie w trzecim akcie wszystkie wątki ponownie się ze sobą zderzają i wyłaniają się z nich fundamenty dalszej historii. Jest przy tym zarówno trochę niewymuszonego humoru (zwłaszcza w scenach z droidami oraz Hanem i Leią); trochę filozofowania (Yoda i Luke); czy wreszcie sceny akcji (pościgi, pojedynki). Wszystko, czego tak naprawdę trzeba.


Dużym atutem „Imperium kontratakuje” jest rozwój postaci. Lucasowi wielokrotnie zarzucało się, że nie do końca potrafił uczynić swych bohaterów ludźmi z krwi i kości, że gdzieś tam czasami byli trochę zbyt papierowi; może zbyt niewolniczo utrzymani w pewnej określonej konwencji; zbyt schematyczni. Nie do końca się z tym zgodzę (zwłaszcza, jeśli miałoby chodzić o Leię), ale rzeczywiście w „Imperium kontratakuje” Lawrence Kasdan nadaje tym postaciom więcej duszy, czyni ich bardziej złożonymi. Luke staje się więc na naszych oczach coraz bardziej dojrzały; Han wreszcie zaczyna wzbudzać więcej entuzjazmu (bo gdzieś tam zaczyna się pokazywać takie bardziej ludzkie oblicze, jego zalety znacznie mocniej wychodzą na pierwszy plan, a późniejszy dramatyczny obrót historii każe się znacznie bardziej jego losami przejmować), a Leia jest jeszcze bardziej zadziorna i waleczna niż do tej pory. To właśnie „Imperium kontratakuje” uświadomiło mi, jak bardzo tę trójkę bohaterów lubię, jak bardzo mi na nich zależy i jak bardzo chcę, by ich losy potoczyły się szczęśliwie.


Poza tą trójką oraz oczywiście Vaderem (który, nawiasem mówiąc, także ewoluował i stał się z takiego typowego złego z powołania kimś o głębszej motywacji) pojawili się również nowi bohaterowie — równie ciekawi i złożeni. Największe emocje wzbudza chyba Yoda. Zbudowany na takim archetypie pustelnika, niepozorny, nieco zdziwaczały mistrz Jedi już w dzieciństwie mocno przykuł moją uwagę, a i dziś jest bohaterem, którego mocno podziwiam. Może niekoniecznie za niespodziewane pokłady siły w nim drzemiące, ale raczej za niesamowitą mądrość i doświadczenie. I nie zapominajmy o tej jego cudownej odmianie języka, w której najpierw jest dopełnienie, potem podmiot, a na koniec orzeczenie <3


Drugim z ważnych nowych bohaterów jest Lando Calrissian — chyba jedna z najbardziej niejednoznacznych, nie dających się prosto zdefiniować postaci starej trylogii. Kiedy go poznajemy, podchodzimy do niego z pewną dozą nieufności; potem okazuje się zdrajcą, więc go oczywiście nienawidzimy (och, jak ja go nienawidziłem!); a potem dostrzega swój błąd i okazuje się niezwykle cennym sojusznikiem, więc odzyskujemy wiarę. Jego ewolucja trwa potem w części szóstej, ale o tym w kolejnym tekście.


Reżyserią „Imperium” zajął się Irvin Kershner — który wcześniej parał się raczej filmami niezależnymi. Choć w dużej mierze zaadaptował on styl Lucasa z „Nowej nadziei”, to miał też duży wpływ na wspomniane uczłowieczenie bohaterów. Uczynił to w bardzo prosty sposób: starał się komponować kadry tak, by zapełnić je twarzami. W ten sposób widz odnosi wrażenie, że znajduje się bliżej postaci i znacznie łatwiej postawić mu się w ich sytuacji. Ponadto Kershner miał też wpływ na ostateczny kształt scenariusza i zainicjował kilka zmian, w tym wspomnianą wymianę zdań między Leią a Hanem.


Jeśli chodzi o aktorów, to wciąż zadziwia mnie, jak bardzo od reszty kolegów z planu odstawał Mark Hamill. Poczynił wprawdzie pewne postępy od „Nowej nadziei”, ale wciąż słychać w jego głosie taką jakąś fałszywą nutkę, nieco udawanego przejęcia, co szczególnie znamienne jest w tej słynnej scenie, gdy krzyczy wniebogłosy: „Nieeeee!”. Tym bardziej ta fałszywa nutka dziwi, że przecież Hamill wyrósł na aktora znakomitego, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę głosem.


Cała reszta natomiast oczywiście sprawuje się znakomicie. Carrie Fisher czy Harrison Ford mają miedzy sobą wspaniałą chemię i doskonale wczuwają się w role; Billy Dee Williams sprawia naprawdę dobre wrażenie i jest niezwykle przekonujący, co jest kluczowe, by później Lando przebaczyć; James Earl Johns znów daje popis udzielając Vaderowi głosu; a Frank Oz, który gra Yodę, wszystkich tą niesamowitą kreacją bije na głowę (aż szkoda, że nie udało się wywalczyć dla niego nominacji do Oscara, o co mocno Lucas zabiegał).


Znamienne „Imperium kontratakuje” jest z jeszcze jednego powodu. To tu po raz pierwszy rozbrzmiały dźwięki złowieszczego "Marszu imperialnego", który obok tematu otwierającego oraz tematu Mocy jest chyba najbardziej rozpoznawalnym utworem muzycznym serii (choć niekoniecznie moim ulubionym — tutaj króluje temat Mocy, słyszany choćby w utworze „Binary Sunset” z „Nowej nadziei”).

MANIAK KOŃCZY


Perypetie ze scenariuszem nie zawsze odbijają się na filmie źle i „Imperium kontratakuje” jest tego niezbitym dowodem. Tak jak dla wielu fanów, to moja ulubiona część serii — tak w dzieciństwie, gdy po raz pierwszy usłyszałem, kto jest czyim ojcem; jak i teraz, gdy oglądam ten film nieco świadomiej.

Komentarze