Maniak ocenia #254: "Penny Dreadful" S02E06

MANIAK NA POCZĄTEK


Piąty odcinek drugiego sezon „Penny Dreadful” zakończył się dość mocnym akcentem, a sprawy zawędrowały bardzo daleko. Nie przeszkadza to jednak Loganowi, by w szóstej odsłonie pt. „Glorious Horrors” („Wspaniałe przerażenie”) posunąć wszystko jeszcze dalej — niemalże na skraj — i dostarczyć kolejnej dawki niesamowitych wrażeń.
Po nocy spędzonej z Evelyn Malcolm powraca do swej posiadłości, gdzie dowiaduje się o śmierci żony. Nie reaguje jednak na wiadomość tak, jak można by się było tego spodziewać. Ethana odwiedza stary znajomy. Lavinia, córka właściciela muzeum figur woskowych, w którym pracuje Caliban, dostrzega coś dziwnego w nowym pracowniku. Frankenstein musi poradzić sobie ze swoimi uczuciami. I wreszcie: Dorian Gray postanawia wydać na cześć Angelique bal, na który zaprasza całą śmietankę Londynu wraz z nieustraszoną drużyną sir Malcolma Murraya.

MANIAK O SCENARIUSZU


Lubię w „Penny Dreadful” to, że Logan traktuje kolejne snute przez siebie wątki opowieści niczym nici. Rozwija je ze szpuli, by potem wszystkie zebrać, spleść ze sobą i obserwować, co się z tego narodzi. I taki jest też ten odcinek.
Na początku dostajemy więc zarys pojedynczych historii, kontynuujących to, co widzieliśmy w poprzednich odsłonach. Jest więc wspomniany sir Malcolm, którym Evelyn Poole zdaje się całkowicie manipulować; jest Ethan, który znów mierzy się z przeszłością; są Frankenstein i Lily, którzy muszą uporządkować swoje relacje; jest Vanessa, która chwilowo odzyskała spokój ducha i gdzieś tam na boku jest również Caliban, którego spotyka niemiła sytuacja. To wszystko zbiega się później na balu Doriana i - jak to zazwyczaj z takiego zderzenia wynika — ma wybuchowy efekt. Konstrukcji fabularnej nie można więc zarzucić brak kunsztu czy logiki.
To forma, ale jak z treścią? Równie dobrze. Bardzo podobają mi się motywy, które Logan w tej historii porusza. Scenarzysta zastanawia się na pewnego rodzaju seksualnym ogłupieniem, niestałością uczuć i zdradą (co szczególnie pasuje w kontekście Doriana Graya, zwłaszcza, że wreszcie widać więcej paraleli z jego książkowym pierwowzorem i nawet Angelique można by porównać do jednej z książkowych bohaterek). Mówi też o nieustannej walce z przeszłością i zastanawia się, czy da się tak zupełnie zostawić ją za sobą i zacząć wszystko od nowa (nie tylko wątek Ethana, ale też Lily oraz wciąż Vanessy). Podejmuje wreszcie motyw Boga, który porzucił swój świat i zastanawia się na skutkami nieśmiertelności. I owszem, fabułę tego odcinka można by streścić w kilku prostych zdaniach, ale te przewijające się przez nią motywy nadają jej świeżości, skłaniają do ciekawych przemyśleń i bez reszty przykuwają do ekranu.
Oczywiście nie byłoby „Penny Dreadful” bez wybuchowej końcówki. I taka też jest w szóstym odcinku, z dodatkowym bonusem w postaci podwójnego zawieszenia akcji. Tyle dobra!

MANIAK O REŻYSERII


Do reżyserii powraca James Hawes i to bardzo widać w wizualnej warstwie odcinka. Znów jest więc takie budowanie kolejnych sekwencji od A do Z, z odpowiednio wymierzonym, narastającym stopniowo tempem. Jest też więcej niż zwykle dłuższych, efektownych ujęć, które czasem lepiej wprowadzają w świat przedstawiony, a czasem są wykorzystywane do tego, by przerażać. Sporo też sekwencji zza pleców bohaterów, dzięki czemu widz ma wrażenie uczestnictwa w historii, co oczywiście również wpływa w kluczowych momentach na jego emocje.
To już ostatni raz reżysera w drugim sezonie, ale trzeba powiedzieć, że żegna się z nim bardzo widowiskowo i dostarcza jeden ze swoich lepszych odcinków.

MANIAK O AKTORACH


Aktorsko bez zmian. Czaruje oczywiście Eva Green, która przez dużą część odcinka ma szansę pokazać Vanessę spokojniejszą, nastawioną pozytywnie. Miło taką ją oglądać, ale oczywiście nie mogło zabraknąć firmowych dla niej scen, w których albo się zamartwia i ze zdenerwowaniem tli papierosa, albo jest wręcz sparaliżowana ze strachu. I zawsze wypada znakomicie.
Timothy Dalton fantastycznie markuje pewną zmianę w zachowaniu Malcolma. Bawi się dotychczasową rolą i do swego repertuaru wkleja pewną nienaturalność, osobliwość, tworząc dzięki temu interesujący efekt.
Helen McCrory również nie zawodzi. Sięga oczywiście po typowe zagrywki, ale warto zwrócić uwagę na niuanse: a to podczas rozmowy z Vanessą (naprawdę świetna wymiana złośliwości; McCrory świetnie to zaznacza tonem głosu), a to podczas rozmowy z Lyle'em (gdzie przemawia przez nią znudzenie i melancholia). To wszystko się składa na bardzo złożoną kreację.
Josh Hartnett musi poradzić sobie z uczuciami miotającymi Ethanem Chandlerem. Z jednej strony jest więc nieco zaniepokojony, wściekły i gdzieś tam głęboko cierpiący, z drugiej jednak musi to wszystko chować pod skorupą. Hartnett bardzo ładnie sobie z tym radzi i rzeczywiście pokazuje na ekranie bohatera, który nieustannie toczy wewnętrzną walkę. To wypada dobrze, choć nie jest aż tak widowiskowe, jak w przypadku reszty aktorów.
Harry Treadaway, podobnie jak Hartnett, musi pokazać bohatera skłóconego wewnętrznie (choć może w mniejszym stopniu), a ponadto musi przeprowadzić go przez dwa stany: szczęście i zawód. Dodając do tego wszystkiego typową frankensteinową zarozumiałość, tworzy naprawdę dobrą kreację.
Cieszy także występ Billie Piper. Aktorka świetnie ukazuje rosnące poczucie wartości Lily oraz coraz pełniejsze odnajdowanie się w rzeczywistości. Dzięki subtelnym środkom Piper — zwłaszcza na poziomie niewerbalnym — czuć, że postać powoli dochodzi do prawdy i stopniowo odnajduje prawdziwą siebie.
Rory Kinnear pojawia się w gruncie rzeczy tylko na moment, ale znów czaruje niesamowitą wrażliwością i uczuciowością. W efekcie więc swoją króciutką scenę całkowicie kradnie innym aktorom.
Simon Russel Beale jest tym razem bardziej wycofany, ale też tego wymaga od niego scenariusz. Aktor znajduje świetny złoty środek i wplata gdzieniegdzie lyle'owskie manieryzmy, nie rezygnując jednocześnie z ich stonowania i dostosowania zachowań bohatera do konkretnych sytuacji.
Reeve Carney ma tym razem do wykorzystania interesujący materiał i czyni z niego pożytek. Nie jest to znów rola wielce wybitna, ale ciekawa i bardzo przekonująca.
No i wreszcie Jonny Beauchamp. Jego Angelique znów porywa, choć tym razem aktor nie tyle podkreśla wrażliwość, co wyjątkowość. Ale robi to genialnie.

MANIAK O TECHNIKALIACH


Odcinek sfotografowano fantastycznie. Sporo tu pięknych, często długich ujęć z ciekawych perspektyw. Kadry są też bezbłędnie skomponowane, a zachwyt wzbudzają szczegółowe zbliżenia. Dodajmy do tego zróżnicowany oraz skrupulatnie przygotowany montaż (z małymi tyko błędami), a otrzymamy mieszankę idealną.
Warto zwrócić w „Glorious Horrors” szczególną uwagę na charakteryzację i kostiumy, zwłaszcza w scenie balu (gdzie wyróżniają się Eva Green i Jonny Beachamp). Niezmiennie kapitalna jest też scenografia, zwłaszcza, że niektóre z wcześniej już widzianych miejsc odsłaniają nowe oblicza (jak mieszkanie Graya). No i zachwycają efekty specjalne, zwłaszcza w jednej z ostatnich sekwencji.
Dźwięk jest bez zarzutu. Wrażenie robią dość proste efekty dźwiękowe, które w ciekawy sposób zastosowano do budowania napięcia. Czaruje także Abel Korzeniowski — tym razem tworząc piękny, melancholijny walc, którego dźwięki rozbrzmiewają w scenie balu.

MANIAK OCENIA


„Penny Dreadful” wciąż nie zawodzi. Kolejny odcinek niepokoi, straszy, zmusza do przemyśleń, a przede wszystkim zachwyca.

DOBRY

Komentarze